Kawerna - fantastyka, książki fantastyczne, fantasy
MEDIA
Kategorie: Film

Justice League/Liga Sprawiedliwości (recenzja)

„Lidze Sprawiedliwości” kłopoty towarzyszyły od samego początku; zdjęcia do niej ruszyły zaraz po premierze „Batman V Superman: Świt Sprawiedliwości”, filmu, łagodnie rzecz ujmując, niezbyt ciepło przyjętego przez krytyków (i znaczną część widzów), więc nie było zbyt wiele czasu, aby poprawić wskazane w recenzjach bolączki. Życie prywatne i zawodowe Bena Afflecka zaczęło walić się w gruzy, rodzinę Snyderów spotkała straszliwa tragedia, a studio w celu dokończenia projektu zatrudniło Jossa Whedona. Twórca „Firefly” na ostatnią chwilę zarządził dokrętki na ogromną skalę, a także w znacznym stopniu (co najmniej w 1/3) przepisał scenariusz i znacząco skrócił czas trwania produkcji. Kiedy więc Henry Cavill stawił się na plan z bujnym wąsem, zapuszczonym na potrzeby nowego „Mission Impossible”, ekipa na planie jedynie wzruszyła ramionami – dzień jak co dzień. Jak więc finalnie prezentuje się „Liga Sprawiedliwości”?

Historia rozpoczyna się wkrótce po wydarzeniach znanych z „Batman V Superman: Świt Sprawiedliwości”; Batman stara się wyśledzić tajemnicze zagrożenie z kosmosu, natomiast Diana ponownie zajmuje się tym, czym powinna, czyli ratowaniem ludzi i walką ze złem. Obydwoje zdają sobie sprawę, że po śmierci Supermana potrzebują wsparcia innych metaludzi, próbują więc stworzyć drużynę, w której skład wejdą Aquaman, Cyborg oraz Flash. Oczywiście zagrożenie zjawia się szybciej, niż bohaterowie by sobie życzyli. Kilka ostatnich zdań powinno wam nakreślić początek historii, jednak wystarczy, że dopiszę, iż na Ziemię teleportuje się Steppenwolf, który gania za MacGuffinami (w tej roli Mother Boxy), a streszczę wam niemal całą fabułę. Tu naprawdę nie dzieje się nic więcej! Niestety jeszcze niższy poziom niż sama historia prezentuje główny przeciwnik naszych herosów – Steppenwolf. Nie znamy jego historii, motywacji, planów (poza „podbić Ziemię!”) – nic o nim nie wiemy, a co gorsza nic więcej wiedzieć nie chcemy. Ani przez moment nie czuć też, by stanowił dla bohaterów jakiekolwiek wyzwanie, co przy miałkiej fabule sprawia, że przez cały seans nie odczuwa się żadnego napięcia. Jedyny moment kiedy czułem, że ktoś z bohaterów jest zagrożony, miał miejsce, gdy Flash musiał zmierzyć się z kimś, kto niemal dorównuje mu prędkością. I nie był to ani antagonista, ani jeden z jego minionów…

Na szczęście – w czym wyraźnie widać rękę Whedona – producenci w końcu zrozumieli za co widzowie tak lubią kino superbohaterskie. Zdradzę wam tajemnicę, której nikt w Warner Bros. nie był w stanie pojąć od lat – chodzi o superbohaterów właśnie. Whedon przepisał szereg dialogów, dzięki którym zaczynamy odczuwać sympatię do postaci na ekranie, pojawiają się tu także zalążki relacji, które w przyszłości mogą się rozwinąć. W „Lidze Sprawiedliwości” nie było na to niestety czasu – wprowadzenie nowych postaci (Flash i Aquaman) zajęło zbyt wiele miejsca, a i tak wypadło słabo. Niestety nie potrafię się postawić na miejscu widza, który nie zna tych postaci z komiksów, ale podejrzewam, że mógłby mieć problem ze zrozumieniem pewnych rzeczy. A tworząc kino rozrywkowe nie należy wymagać od widza, że ten będzie musiał odrabiać pracę domową, żeby dodać filmowi głębi, której mu brakuje. W polubieniu bohaterów pomaga także udany casting – Affleck, Gadot i Cavill chwaleni byli już wcześniej, a nowa część obsady nie obniża poziomu. Jason Momoa jest na tyle charyzmatyczny, że nie przeszkadza nawet fakt, iż jego postać to w zasadzie kopia Thora. Póki co pozostaje jedynie cieszyć się krótkimi chwilami, gdy protagoniści nie zachowują się jak wyprane z emocji roboty (tak, nawet Cyborg), jak na przykład ta w trakcie której Batman tłumaczy Flashowi co musi zrobić w trakcie swojej pierwszej potyczki. A także (nie uważam tego za spoiler, ale jeśli ktoś jest przewrażliwiony na tym punkcie, niech przejdzie do kolejnego akapitu) z powrotu Supermana, który w końcu jest takim Człowiekiem ze Stali, jakiego znamy i uwielbiamy! Uśmiechnięty, pewny siebie, potężny, dbający o innych… Jeśli ten kierunek zostanie utrzymany, nie mogę się już doczekać kolejnych filmów z jego udziałem! (problemem Snyderowskiego Supermana nigdy nie był wszak aktor)

Tym, co mocno mnie zaskoczyło jest fakt, że „Liga Sprawiedliwości” właściwie nie posiada efektownych wizualnie scen akcji. Wiele rzeczy można powiedzieć o takim „Człowieku ze Stali”, ale bez wątpienia był to film, który wnosił kino superbohaterskie na wyższy poziom. Tymczasem „Liga Sprawiedliwości” jest po prostu… brzydka. Pojedynki toczą się tu w nijakich lokacjach, z nieciekawą paletą kolorów oraz z naprawdę niskiej – jak na blockbuster – jakości efektami specjalnymi. Jest to tym większa szkoda, że przecież w końcu jest nam dane zobaczyć na ekranie legendarną Ligę Sprawiedliwości! To powinna być wizualna uczta! Chyba jedyną sceną akcji która mi się podobała, była ta, gdy Wonder Woman pokonuje terrorystów, ta jednak mogłaby zadowolić w jej solowym filmie, a nie w produkcji z Ligą. Na szczęście ścieżka dźwiękowa autorstwa Danny’ego Elfmana stoi na bardzo wysokim poziomie i jest miłą odmianą zarówno od tego, co obserwujemy na ekranie, jak i tego, co było naszym udziałem w „Batman V Superman: Świt Sprawiedliwości”.

Odpowiedź na zadanie we wstępie pytanie wbrew pozorom wcale nie jest tak prosta, jak mogłoby się wydawać. Gdybym miał ocenić „Ligę Sprawiedliwości” względnie obiektywnie, uznałbym ją za film w najlepszym razie przeciętny. Wiedząc jednak w jakich warunkach i na jakim fundamencie powstawał, czuję się trochę jak nauczyciel, którego bardziej cieszy trójka u ucznia który od kilku lat ledwie przechodzi do następnej klasy, niż kolejna piątka u wzorowego. Widać, że za sterami filmu stało dwóch twórców o diametralnie różnych podejściach, i w tym celu nawet nie trzeba spoglądać na źle usunięty komputerowo wąs Cavila czy czerwoną od odwyku twarz Afflecka. Whedon i Snyder stoją po prostu na dwóch biegunach kinematografii i ich wspólne dzieło nie mogło się udać. Paradoksalnie jednak wciąż jest to film bardziej spójny niż „Suicide Squad”! „Liga Sprawiedliwości” przy swych licznych wadach to mimo wszystko krok w dobrym kierunku, i wraz z „Wonder Woman” pokazuje, że być może nie warto jeszcze spisywać kinowego uniwersum DC na straty.