„Liga Sprawiedliwości: Bogowie i Potwory” to kolejny, po „Batman kontra Robin” oraz recenzowanym już przeze mnie „Tronie Atlantydy” pełnometrażowy film animowany ze stajni DC Comics, który pojawił się na naszym rynku. W przeciwieństwie do wspomnianych tytułów, nie czerpie z komiksów wydawanych w ramach The New 52 a przedstawia historię alternatywną i to ona, razem z kreską przypominającą nieśmiertelnego „Batman The Animated Series”, stanowi największy atut filmu.
Marvel i DC lubią od czasu do czasu wrzucić czytelników do alternatywnej rzeczywistości. Razem z bohaterami z teraźniejszość byliśmy przenoszeni do różnorodnych światów, ale zawsze były to miejsca, gdzie wydarzenia potoczyły się inaczej. W obydwu przypadkach podróże w czasie bywały lepsze i gorsze, ale częściej w pamięci zapadały mi te przedstawiane przez DC Comics. Głównie dlatego, że o ile w przypadku Marvela alternatywne wersje postaci zdawały się pojawiać w miarę potrzeby i rzadko kiedy powracać, tak Superman z „Czerwonego Syna” czy świat, gdzie to Bruce Wayne został zastrzelony, a Thomas oraz Martha przejęli role Batmana i Jokrea znaleźli dla siebie miejsce tak w historii komiksu, jak świadomości fanów.
W przypadku filmu animowanego „Liga Sprawiedliwości: Bogowie i potwory” mamy do czynienia z o wiele mroczniejszą rzeczywistością. Tutaj ostatni syn Kryptona został wysłany na ziemię pod postacią płodu powstałego z połączenia materiału genetycznego żony Jor’Ela – Lary oraz Zoda i zamiast w ręce małżeństwa Kentów, trafił do ciężko pracującej meksykańskiej rodziny. Otrzymał on imię Hernan Guerra i za sprawą wychowania w rodzinie nielegalnych imigrantów, nad którą codziennie wisiało widmo deportacji, stał się wybuchowy i nieufny względem ludzkości.
Również Batman nie jest playboyem-miliarderem z fiksacją na punkcie zamordowanych rodziców. Jest nim Doktor Kirk Langstrom, osoba dobrze znana fanom komiksów z Nietoperzem. Zamiast w wielkiego nietoperza, w tej rzeczywistości został zmieniony w wampira w skutek nieudanej próby wyleczenia się z raka. Nie potrafiąc opanować głodu, żywi się krwią schwytanych przestępców.
Ostatnim z członków Ligi Sprawiedliwości jest Wonder Woman. Tutaj została nią Bekka, przedstawicielka rasy Nowych Bogów, osoba, której przeznaczeniem było pogodzić dwa światy, New Genesis i Apokolips poprzez ślub z synem Darkseida, Orionem. Niestety w skutek zdrady została wdową i udała się w podróż na Ziemię.
Już pierwsze minuty filmu skutecznie przyciągnęły moją uwagę. Oto alternatywna wersja Ligi bezpardonowo masakruje uzbrojonych po zęby terrorystów, ukrywających się bunkrze pod ambasadą obcego państwa na terytorium Stanów Zjednoczonych. Gdy na teren docierają siły rządowe, zastają trójkę superbohaterów pośród trupów byłych już terrorystów. To jedynie nasila tarcia pomiędzy herosami a opinią publiczną, potępiającą bezkarne mordowanie ludzi na każdym kroku. Kiedy więc naukowcy zaczynają ginąć w tajemniczych okolicznościach, Liga staje się głównym podejrzanym.
To właśnie ta inność jest największą siłą „Bogów i potworów”, bo trzeba przyznać, że fabuła opowiadająca o dochodzeniu do prawdy w aurze zniesławienia, była przerabiana już wiele razy. Mimo to, gdy oglądałem „Bogów i potwory”, to z każdą chwilą mniej się przejmowałem wydarzeniami, a bardziej tym jak zareaguje Liga. Zastanawiałem się jak bardzo różnić się będzie ich rozwiązanie od zastosowanego przez kanoniczną Trójcę. Muszę przyznać, że to właśnie z tych różnic płynęła największa ilość frajdy.
Drugą najmocniejszą stron filmu była oprawa graficzna. Styl od razu uderzył w nostalgiczną nutę, przypominając „Batman: The Animated Series” czy „Justice League”. Szczególnie ten pierwszy nadal funkcjonuje w świadomości fanów jako najlepszy serial animowany o tematyce superbohaterskiej. Wszystko to dzięki charakterystycznej kresce Bruce’a Timma, człowieka znanego z wkładu w tworzenie seriali animowanych dla DC Comics. Jeszcze zanim Timm zaczął pracować nad „Superman: The Animated Series”, „Batman Beyond” czy „Batman: The Animated Series” brał udział w stworzeniu takich klasyków, jak „He-Man and the Masters of the Universe” czy „The Real Ghostbuster”.
„Liga Sprawiedliwości: Bogowie i potwory” jest bardzo dobrym filmem, o ile lubi się rzeczywistości alternatywne. Jeśli potraktować go jak kolejną opowieść o Lidze, to otrzymujemy nieco ponad siedemdziesiąt minut opowieści jakich wiele. Jednak jeśli, jak ja, uwielbiacie wspomniane na początku niniejszego tekstu historie w stylu „Czerwonego syna”, „Injustice” czy wersję Thomasa i Marthy Wayne’ów ze świata Flashpoint, to nowa pełnometrażowa animacja jest dla was.