„One Punch Man” szturmem zdobył serca fanów, zapełniając portale społecznościowe górą memów i pokazując, że zwyczajny webcomics może podbić świat. Gdy twórca przygód Saitamy, autor o pseudonimie One, zaczynał je publikować w 2009 roku, raczej nie spodziewał się, że jego dzieło już trzy lata później dobije do prawie ośmiu milionów odsłon.
Recepta na sukces w wykonaniu „One Punch Man” wydaje się tak prosta, że aż genialna – parodiować bez pardonu schematy rządzące produkcjami o superbohaterach. Saitama jest prostym pracownikiem biurowym w świecie pełnym potworów, który najprawdopodobniej straciłby resztę życia na harowaniu w pocie czoła jako szeregowy salaryman, gdyby nie dość nietypowa sytuacja. Pewnego dnia z narażeniem życia obronił dziecko (o wyraźnie… tyłkowym podbródku) przed atakiem potwora wyglądającego jak przerośnięty krab w bokserkach. Fakt, że ledwo przeżył owo spotkanie doprowadził do podjęcia decyzji o zostaniu superbohaterem. Rygorystyczny oraz wyczerpujący (przynajmniej według Saitamy) trening sprawił, że protagonista wyłysiał, ale przede wszystkim zyskał niezrównaną siłę. Błogosławieństwem a zarazem przekleństwem herosa stało się to, że jego jeden cios wystarczy do zażegnania każdego zagrożenia.
To właśnie w drugiej połowie, razem z Saitamą, zostajemy wprowadzeni za kulisy organizacji zrzeszającej herosów, poznajemy nie tylko zasady rekrutacji i awansowania w rankingu, ale również elitę bohaterów. A jest z czego wybierać. Wolicie starszego pana, wymiatającego w walce wręcz? Czy raczej mięśniaka, który musi siedzieć w więzieniu, by nie uganiać się za przedstawicielami własnej płci (nie można pominąć faktu, że chcąc zwiększyć moc…zrzuca ubranie)? Trzeba przyznać, że postaci drugoplanowe w anime są niezwykle barwne i różnorodne, a obserwowanie determinacji z jaką podchodzą do starć z kolejnymi monstrami (Saitama z racji braku środka transportu wszędzie udaje się pieszo, więc trochę mu schodzi) potrafi dostarczyć mnóstwo rozrywki.
Charakter serii sprawia, że jeszcze zanim zasiądzie się do oglądania, trzeba odpowiedzieć na jedno pytanie. Czy jest się w stanie śmiać przez dwanaście odcinków z jednego żartu? Ponieważ tym właśnie jest „One Punch Man”, powtarzaniem tego samego motywu tak długo, aż oglądający sobie odpuści lub dostanie czkawki ze śmiechu. Twierdzenie to nieco traci na aktualności w drugiej połowie sezonu, gdzie widzowie doczekali się rozszerzenia świata o inne (poza Genosem) postaci , ale nawet wtedy ten jeden cios stanowi puentę odcinka. Jeśli na zadane powyżej pytanie, podobnie jak ja, odpowiecie „tak”, to czekają was, drodzy czytelnicy, chwile pełne akcji oraz humoru. W innym przypadku, lepiej poszukać sobie innego zajęcia.
Przygody łysego herosa przebyły długą drogę w stosunkowo krótkim czasie. Począwszy od pierwotnego webcomicsu, seria w 2012 roku dorobiła się remake’u w Young Jump Weekly Web Comics, by ostatecznie w listopadzie 2015 rozwinąć skrzydła za sprawą liczącej dwanaście odcinków serii anime. Reżyserii podjął się Shingo Natsume, znany z pracy przy takich tytułach, jak „Iron Man: Rise of Technovore” czy „Fullmetal Alchemist: The Sacred Star of Milos” i trzeba przyznać, że popisowo wywiązał się z powierzonej roli, kierując pracą utalentowanego zespołu. „One Punch Man” to przykład współpracy prowadzącej do powstania dzieła, któremu ciężko coś zarzucić. I tak, za projekt postaci oraz ich animację odpowiedzialny jest Chikashi Kubota (m.in. „Love Hina”, „.hack//Sign”), którego praca bez świetnych kolorów, którymi zajmował się Ken Hashimoto („Death Note” czy „Metropolis”) wypadłaby blado. Nad tym wszystkim natomiast dominuje motyw przewodni serii autorstwa Makoto Miyazakiego, bezwzględnie wgryzający się w pamięć.
Strona wizualna „One Punch Mana” błyszczy i powinna stanowić wzór dla takich produkcji, jak „Dragon Ball Super”, której okazjonalna brzydota potrafiła zrazić nawet największych fanów. Animacja jest niezwykle płynna, co czyni oglądanie walk wypełnionych po brzegi efektami specjalnymi czystą przyjemnością. Jeśli to nie wystarczy na zachętę, trzeba pamiętać o humorystycznych dialogach oraz zabawnych uwagach, którymi główny bohater sypie niemal na każdym kroku. Przygody łysego superbohatera polecam każdemu, nawet jeśli dana osoba szerokim łukiem omija wszystko związane z anime. „One Punch Manowi” oszczędzono dłużyzn (znanych choćby ze wspomnianego „Dragon Balla”), a ładunek humoru oraz akcji przyjemnie odpręża. Pozostaje żałować, że seria składa się z zaledwie tuzina odcinków, a w oczekiwaniu na kontynuację sięgnąć po wydaną przez J.P.Fantastica mangę.