Kawerna - fantastyka, książki fantastyczne, fantasy
MEDIA
Kategorie: Film

Siedmiu Wspaniałych (recenzja)

Popularny ostatnimi czasy trend polegający na kręceniu nowych wersji znanych i uznanych produkcji sprzed lat niestety nie zaowocował wysypem wybitnych filmów. Większość z powracających tytułów najpierw musi zmagać się z, często miażdżącą, krytyką fanów oryginału, by następnie spotkać się z obojętnością nowych widzów tylko po to, by dość szybko zatonąć w odmętach zapomnienia. „Siedmiu Wspaniałych” jednocześnie wpisuje się w ten trend i z niego wybija.

„Siedmiu Wspaniałych” to przedstawiciel mocno w ostatnim czasie zakurzonego gatunku, czyli westernu. Jest to także odświeżona wersja produkcji, która sama w sobie jest remakiem. Jeśli komuś wydaje się, że zwyczaj produkowania przez Hollywood zachodnich wersji japońskich filmów zapoczątkowany został przy okazji „The Ring” i fali azjatyckich horrorów, jest w błędzie. W 1954 ukazało się „Siedmiu Samurajów”. Produkcja Akiry Kurosawy z miejsca podbiła serca zarówno widzów, jak i krytyków i stała się jednym z najważniejszych filmów w historii kina. W Hollywood uznano, że historia kilku wyrzutków broniących wioski pełnej niewinnych ludzi przed bandytami w znakomity sposób da się przenieść na amerykański grunt, w związku z czym w 1960 roku ukazało się „Siedmiu Wspaniałych” – western, który szybko stał się klasykiem gatunku.

Prace nad współczesną wersją „Siedmiu Wspaniałych” powierzono Antoinowi Fuqua, reżyserowi, który do tej pory słynął z solidnej, rzemieślniczej roboty przy kinie akcji. Patrząc na dotychczasowy dorobek Fuqua ciężko było oczekiwać od niego produkcji przełomowej, i tak też jest w tym przypadku – reżyser nie próbuje w żaden sposób zmieniać podstaw gatunku lub bawić się kliszami. „Siedmiu Wspaniałych” to wciąż prosta, uniwersalna historia o grupie wyrzutków, którzy postanawiają pomóc garstce bezbronnych. Ich motywacje, podobnie jak charaktery, także nie należą do skomplikowanych – jeden pragnie zemsty, innego prześladują demony wojny, nie zabraknie tu oczywiście dowcipnego drania o złotym serduszku. Na szczęście do „Siedmiu Wspaniałych” zatrudniono aktorów, którzy swoją charyzmą są w stanie tchnąć życie w te papierowe postaci. Znakomity jest Denzel Washington, wcielający się w spokojnego przedstawiciela prawa, Chris Pratt ponownie gra Chrisa Pratta, co oczywiście wychodzi mu świetnie (i wciąż mi się nie znudziło), Martin Sensmeier jest odpowiednio milczący i tajemniczy, a Manuel Garcia-Rulfo wygadany. Na uwagę zasługują także Haley Bennett, która ani przez chwilę nie wpada w stereotyp damy do ocalenia i nagrody dla któregoś z męskich bohaterów, a także Vincent D’Onofrio, swoją rolą balansujący na granicy kiczu (wybronił się jednak tak, jak tylko on potrafi). Pomiędzy bohaterami cały czas czuć ogromną chemię (polubiłem szczególnie rozmówki Pratta i Garcii-Rulfo), w czym pomagają dobrze napisane dialogi – kiedy trzeba lekkie i zabawne, w stosownym momencie przechodzące w mroczniejsze rejony. Zdziwiło mnie to, że w żadnym momencie nie nawiązano do stereotypów rasowych. Być może wpływ na moją opinię ma fakt, że ostatnimi czasy jedyne nowe westerny które oglądam kręci Quentin Tarantino, ale to jednak dziwne, gdy główny łotr, facet za nic mający ludzkie życie, człowiek który palił, gwałcił i rabował na Dzikim Zachodzie, w żaden sposób nie odnosi się w rozmowie do koloru skóry postaci granej przez Denzela Washingtona. Biorąc pod uwagę zróżnicowaną etnicznie (i bardzo dobrze!) obsadę, aż prosiło się o uwzględnienie tego w dialogach.

Od strony technicznej wszystko zostało wykonane poprawnie, choć bez błysku. Sceny akcji, których tu nie brakuje, zrealizowane są znakomicie, zdjęcia są ładne, scenografie i muzyka klimatyczne, ale… brakuje w tym wszystkim odrobiny charakteru. Dziki Zachód to brud, smród i ubóstwo, a to na ekranie widać zbyt rzadko. Nie mogę jednak powiedzieć, że z kina wyszedłem z niedosytem strzelanin – trzeci akt filmu to istna symfonia na colty, strzelby i karabiny.

Jak pokazuje chociażby wydany niedawno „Legion Samobójców”, nakręcić proste kino akcji o grupce wyjętych spod prawa bohaterów wcale nie jest łatwo. „Siedmiu Wspaniałych” na pewno nie zrewolucjonizuje gatunku, ale też nie ma takich ambicji – to po prostu znakomicie wykonana rzemieślnicza robota. Prosta, znana od tysięcy lat historia o grupce ludzi stawiającej się liczniejszemu przeciwnikowi, w której źli zostają ukarani, a dobro triumfuje. Jeśli macie ochotę pójść do kina i przez dwie godziny po prostu dobrze się bawić przy produkcji, która może nie zmusi was do myślenia, ale też nie obrazi waszego intelektu – kupujcie wiaderko popcornu i bilet na „Siedmiu Wspaniałych”.