Pierwszy sezon „Stranger Things” okazał się niespodziewanym sukcesem. Opowieść o czwórce kumpli z małego, amerykańskiego miasteczka obudziła ogromne pokłady nostalgii u ludzi pamiętających lata 80. ubiegłego wieku, co w połączeniu ze świetnie napisanymi bohaterami oraz wciągającą akcją uczyniło z wycieczki do Hawkins jeden z najlepszych seriali minionego roku. Czy drugi sezon był w stanie powtórzyć ten sukces? Bracia Dufferowie stanęli przed nie lada wyzwaniem. Pozbawieni elementu zaskoczenia oraz świadomi wyśrubowanych oczekiwań wobec kontynuacji, zabrali fanów na jazdę bez trzymanki, wywiązując się z powierzonego im zadania śpiewająco. Drugi sezon „Stranger Things” stanowi doskonały przykład na to, że więcej nie zawsze musi oznaczać gorzej. Mamy więcej akcji, CGI (które tym razem nie jest aż tak kiepskie), elementów obyczajowych, nawiązań do popkultury lat 80., oraz kilku nowych bohaterów. I choć obfitość wątków nie zawsze pozwala rozwinąć wszystkie w zadowalający sposób, to już teraz mogę spokojnie stwierdzić, że drugi sezon „Stranger Things” trzyma bardzo wysoki poziom.
Do Hawkins wracamy rok po tragicznych wydarzeniach, podczas których czwórka przyjaciół pokonała Demogorgona i ocaliła Willa ze szponów Drugiej Strony. Wiele się od tamtej pamiętnej nocy zmieniło, w tym i sami chłopcy. Winiący Upside Down za odebranie mu Nastki, Mike (Finn Wolfhard) stał się skory do wybuchów i wyraźnie nie radzi sobie z emocjami. Choć Dustin (Gaten Matarazzo) nadal szybciej działa niż myśli, zaczął nadużywać przekleństw i oglądać się za dziewczynami. W tym drugim konkuruje z Lucasem (Caleb McLaughlin), stanowczym i asertywnym chłopcem, starającym się przy okazji trzymać resztę jak najbliżej ziemi. Najbardziej doświadczonym przez wydarzenia minionego roku był Will (Noah Schnapp), ciągle zmagającym się z zespołem stresu pourazowego. Chłopak nie utracił kontaktu z Drugą Stroną i regularnie nękają go koszmary związane z tym mrocznym miejscem. Bracia Dufferowie szybko rozwiewają też wątpliwości co do losu Jedenastki (Millie Bobby Brown), która przez rok ukrywała się w domku w lesie należącym do rodziny szeryfa Hoppera (David Harbour). Pomimo traumatycznych wydarzeń sprzed roku, życie nie stanęło w miejscu. Związki pomiędzy bohaterami rodziły się i rozpadały, a w życiu Joyce (Winona Ryder) pojawił się ktoś nowy. Pracujący w sklepie z elektroniką i posiadający zamiłowanie do łamigłówek Bob (Sean Astin) gotów jest pokochać nie tylko ją, ale i jej chłopców. . Pierwsze trzy z wchodzących w skład drugiego sezonu „Stranger Things” dziewięciu odcinków poświęconych jest właśnie obyczajowej stronie serialu. Bracia Dufferowie zaczynają powoli, pozwalając widzom na nadgonienie wydarzeń minionego roku i czasem odkrycie na nowo znanych postaci. Gdybym musiał wybierać moją ulubioną postać drugiego sezonu, wybierałbym między dwoma mężczyznami – Jimem Hopperem i Bobem Newby. Ten pierwszy stara się pełnić rolę ojca dla ukrywającej się Nastki. Robi co może, by zapewnić namiastkę domu zagubionej i samotnej dziewczynie, a przy tym jest niezwykle ludzki – popełnia błędy i nie potrafi pojąć wchodzącej w nastoletni wiek dziewczyny, której moce dodają nowego wymiaru wybuchom gniewu. Drugi jest odrobinę dziecinny, czasem żenujący, ale to przede wszystkim człowiek o ogromnym sercu, zdolny rzucić wszystko, byle tylko pomóc dziecku ukochanej kobiety. Sean Astin doskonale radzi sobie z kreacją postaci pozornie nieporadnej, która w decydującym momencie jest w stanie położyć na szali wszystko, byle ochronić najbliższych. Ta postać uosabia ogrom emocji towarzyszący drugiemu sezonowi serialu.
Fabuła w ”Stranger Things” prowadzona jest wielotorowo. Bohaterowie niemal od razu dzielą się na podgrupy i choć wszyscy zmierzają do osiągnięcia wspólnego celu, robią to każdy na swój sposób. Widzowie śledzą jednocześnie wątki Finna, duetu Lucas-Dustin, Willa z jego matką i jej partnerem, szeryfa, Nastki, trójkąta Jonathan-Nancy-Steve a do tego wszystkiego w miasteczku pojawia się tajemniczy duet – rudowłosa mistrzyni Dig Duga, Max (Sadie Sink), stająca się niemal od razu obiektem rywalizacji Lucasa z Dustinem, oraz jej przyrodni brat, skłonny do przemocy Bill (Dacre Montgomery). Takie przeładowanie wątkami zazwyczaj prowadzi do zaniedbania kilku z nich i niestety tak też stało się w tym przypadku. Najbardziej ucierpiały wątki Billa oraz Jedenastki. Zmarnowany potencjał tego drugiego jest szczególnie dotkliwy, ale opowiadanie o tym wymagałoby zbyt głębokiego spoilowania. Mam jedynie nadzieję, że porzucony nieco bez sensu, bardzo ważny dla samej Nastki wątek zostanie należycie pociągnięty w kolejnym sezonie. Prócz tych dwóch potknięć, trzeba przyznać, że fabuła serialu płynie niczym rwący, górski strumień, to nabierając tempa, to zwalniając, jednak ani na chwilę nie pozwalając oderwać się od głównego nurtu.
Na osobne wyróżnienie zasługuje odgrywający rolę Willa Noah Schnapp. Jedyny z młodego pokolenia aktorów, który w pierwszym sezonie nie miał zbyt dużego pola do popisu. Tutaj w końcu może zabłysnąć. Jego postać, a raczej to w jaki sposób reaguje z Drugą Stroną jest głównym źródłem horroru w sezonie i chłopiec wywiązuje się z tego zadania koncertowo. Komunikujący się z Upside Down Will roztacza wokół siebie niepokojącą aurę rodem z „Egzorcysty”, wywołując ciarki u widzów. Wielkie brawa dla Noaha Schnappa!
Niczego nie można zarzucić stronie wizualnej, która stoi na bardzo wysokim poziomie. Dufferowie dołożyli wszelkich starań, by jeszcze raz przywrócić do życia lata 80. Począwszy od fryzur i ubrań, na muzyce i wszechobecnych nawiązań do popkultury tamtego czasu kończąc. Nie ma odcinka, by widzów nie atakowały nawiązania, cytaty lub plakaty. Nie zabraknie „Terminatora”, „Gwiezdnych Wojen”, „Evil Dead”, „Poltergeist” czy „Piątku 13go”. Jednak gros roboty wykonuje muzyka. Już pierwszy sezon „Stranger Things” oferował świetną ścieżkę dźwiękową, ale i pod tym względem dwójka podniosła poprzeczkę, serwując utwory takich zespołów, jak Scorpions, Duran Duran, Metallica, czy The Police.
Drugi sezon „Stranger Things” kładzie znacznie większy nacisk na akcję i gdy wcześniej można było serial porównać do „To” Stephena Kinga, tak teraz budzi żywe skojarzenia z „Obcym: Ósmym Pasażerem Nostromo”, czy „Pogromcami Duchów”. Jednak nawet mimo tego, Dufferowie poruszają zaskakująco dużo ważnych wątków, takich jak wykluczenie, przemoc domowa, poświęcenie, zaufanie, a nawet odnajdywanie siebie. Zadawane przez opowieść pytania trafiają do widzów, a otrzymywane przez bohaterów odpowiedzi mogą skłonić do przemyśleń. Najważniejszą z nich jednak jest ta – warto być innym. Choć bracia Dufferowie nie pokusili się o trzęsienie ziemi przy okazji drugiego sezonu, to dostarczyli nam bardzo dobrą kontynuację, rozwijającą część wątków, kończącą inne oraz dokładającą nowe. Zagrali bezpiecznie, ale przy okazji nie przedobrzyli, dając milionom fanów na całym świecie to, czego chcieli – nową, wciągającą przygodę w Hawkins. Nie wątpię, że w oczekiwaniu na trzeci sezon jeszcze nie raz zasiądę przed telewizorem, oglądając całość od pierwszego odcinka.