Po ogromnym sukcesie, jakim okazała się pierwsza część „Strażników Galaktyki”, reżyser James Gunn poza satysfakcją, sławą oraz pokaźnym zasileniem domowego budżetu zyskał coś, czego wielu jego kolegom i koleżankom (szczególnie pracującym dla Disneya) nigdy nie będzie dane zaznać – praktycznie nieograniczoną swobodę przy tworzeniu kontynuacji swego dzieła. Gunn to inteligentny facet i zdawał sobie sprawę, że jeżeli ktoś daje ci na zabawki dwieście baniek, to należy z tego w pełni skorzystać. I czuć to w absolutnie każdej sekundzie „Strażników Galaktyki vol. 2”. Reżyser nie poszedł tu jednak najprostszą możliwą drogą, czyli robiąc to samo, tylko oferując nam więcej, mocniej i efektowniej… ale jednocześnie dał fanom produkcję, która podnosi każdy z uwielbianych w jedynce elementów do kwadratu. Nowe dzieło Gunna jest pełne takich pozornych sprzeczności, przez co znacznie trudniej jest je ocenić i może polaryzować odbiorców, co widać zresztą po pierwszych recenzjach.
„Strażnicy Galaktyki vol. 2” są bowiem filmem… dziwnym. Przez 2/3 seansu mamy wrażenie, jakbyśmy oglądali zbiór dość luźno powiązanych ze sobą scen. Przypomina to bardziej ekranowy odpowiednik zbioru opowiadań, niż spójne dzieło, z typową dla filmów, podzieloną na trzy akty konstrukcją. I choć każda z tych scen jest znakomita, to jednak przez większość seansu towarzyszyło mi pytanie „no dobrze, ale czy to w ogóle dokądś zmierza?”. Na szczęście jednak Gunn po raz kolejny wykazał się kunsztem, i w końcowej fazie filmu przepięknie splótł wszystkie wątki. Dzięki temu po wyjściu z sali ma się wrażenie, że właściwie każda ze scen które widzieliśmy przez większość filmu była niezbędna, i bez niej finał nie wybrzmiał by równie znakomicie.
Dzieje się tak także dlatego, że w przeciwieństwie do pierwszej części, która stawiała na prostą, przewidywalną przygodę, kontynuacja kładzie nacisk na licznych bohaterów. To właśnie rozwój zarówno samych postaci, jak i relacji pomiędzy nimi jest głównym punktem programu, w czym pomaga nie tylko świetny scenariusz, ale i fantastyczna praca jaką wykonują aktorzy, na czele z Michaelem Rookerem. „Strażnicy Galaktyki vol. 2” to bowiem, po usunięciu wszystkich pięknych kosmicznych dekoracji, film przede wszystkim o rodzinie. I nie traktuje tematu pobieżnie – przy całej mej sympatii dla franczyzy „Szybcy i Wściekli” oraz Vina Diesela mówiącego o tym, że rodzina jest najważniejsza, tamta seria pozostaje jedynie świetnym, gwarantującym tony rozrywki, ale jednak głupiutkim filmem akcji. Produkcja Gunna idzie zaskakująco daleko, co miejscami prowadzi w dość mroczne rejony. W tym miejscu od razu zaznaczę , że wizyta z dziećmi w kinie jest niekoniecznie dobrym pomysłem – „Strażnicy Galaktyki vol. 2” naprawdę daleko przesunęli granicę tego, na co można sobie pozwolić w kategorii PG-13. Drobny spoiler ukazujący co mam na myśli: w pewnym momencie część z naszych uroczych bohaterów dokonuje masowej egzekucji, pokazanej ze szczegółami i trwającej naprawdę długo, a przy tym cały czas ma uśmiech na ustach i dobrze się bawi.
I choć każda z postaci – których jest multum – zostaje mocno rozbudowana, nie cierpi na tym ani akcja, ani humor. Tych elementów wciąż jest w „Strażnikach Galaktyki vol. 2” mnóstwo, dzięki czemu fani jedynki będą zachwyceni, natomiast osoby którym podejście Gunna nie przypadło do gustu – znienawidzą tę część jeszcze bardziej. Co ciekawe, efektowna rozwałka nie przeszkadza bohaterom w prowadzeniu rozmów czy opowiadaniu dowcipów. Na tym tle słabiej niestety wypada ścieżka dźwiękowa, chociaż wynika to raczej z niezwykle wysoko podniesionej przez „Awesome Mix Vol. 1” poprzeczki. Na „Awesome Mix Vol. 2” odnajdziemy szereg znakomitych piosenek, często nawet lepiej wplecionych w sam film niż miało to miejsce w poprzedniej części, nie mają one jednak aż takiej siły rażenia tak w trakcie seansu, jak i poza nim (może poza „The Chain” Fleetwood Mac).
„Strażnicy Galaktyki vol. 2” to film zaskakujący pod wieloma względami i niezwykle trudny do oceny. Kiedy na produkcje Zacka Snydera spadła fala krytyki, studio ukuło zwrot o „filmie dla fanów”, który był tak absurdalny… że oczywiście wśród spolaryzowanej widowni zaraz się przyjął. O dziwo w przypadku „Strażników Galaktyki vol. 2” pasuje on idealnie! Reżyser wziął każdy z chwalonych przez widzów elementów jedynki i rozbudował go, dostarczając fanom dokładnie to, czego chcieli. Uwielbialiście tańczącego Groota w scenie po napisach? To tutaj będziecie mieli go kilka minut. Podobały wam się dialogi Draxa z resztą załogi? Teraz będzie brylował w rozmowach z równie nieprzystosowaną towarzysko Mantis (swoją drogą, jak na Draxa Niszczyciela, to zaskakująco dużo mówi, a mało… niszczy). „Strażnicy Galaktyki vol. 2” to pod tym względem film bezpieczny, ale pod wieloma innymi (jak chociażby konstrukcja filmu i rozłożenie akcentów) dość ryzykowny. Cierpliwość widza zostaje wynagrodzona z nawiązką w ostatnim akcie filmu, kiedy to reżyser bierze nas na ogromny emocjonalny rollercaster, w trakcie którego łzy radości łączą się co chwilę z tymi spowodowanymi wzruszeniem. Osobiście nie przypominam sobie kiedy ostatnio równie dobrze bawiłem się w kinie i zdecydowanie polecam wybrać się na seans.
I wciąż nie wiem, czy to dobry film.
Chociaż jedno wiem na pewno – tłumaczenie jest fatalne. Jeśli tylko nie gryziecie się z angielskim, porzućcie wszelkie czytanie napisów, wy, którzy wchodzicie na salę kinową.