Dan Simmons dobrze zdawał sobie sprawę, że samo wsadzenie potwora do opowieści nie uczyni jej ani straszną, ani wciągającą. Aby tak się stało, należy wykreować szereg ciekawych, niejednoznacznych bohaterów, umieścić ich w środowisku, które próbuje zabić ich na każdym kroku i pozwolić im wchodzić w interakcje – a dopiero później stopniowo wprowadzać bestię, która będzie eliminować kolejne postaci. O tym samym wiele lat temu przekonał widzów Ridley Scott, dlatego gdy przyszło do ekranizacji „Terroru” Dana Simmonsa, a jednym z producentów został twórca „Obcego” wiedziałem, że to nie może się nie udać.
Akcja „Terroru” rzuca nas w mrozy Archipelagu Arktycznego, pośród których to dwa potężne, specjalnie do tego celu przystosowane okręty – HMS Terror i HMS Erebus – próbują odnaleźć przejście północno-zachodnie, które to otworzyłoby dla Imperium Brytyjskiego nowe szlaki handlowe. Jak się zapewne domyślacie – okręty szybko zostają uwięzione w lodzie, a sukcesowi wyprawy zaczynają zagrażać coraz to nowe niebezpieczeństwa; począwszy od relacji pomiędzy dowódcami, jakości żywności czy napierającego lodu, aż po tajemniczą bestię, która pojawia się po spotkaniu pary Indian…
Fanów literackiego pierwowzoru z pewnością zdziwi (choć niekoniecznie rozczaruje) kilka rozwiązań zastosowanych w serialu, jednak jak zawsze w kwestii przekładu dzieła na inne medium, należało się liczyć z zastosowaniem środków wyrazu charakterystycznych dla nowego środowiska. Pierwszym, co rzuca się w oczy, jest zmiana narracji na linearną – wydarzenia następują tu bezpośrednio po sobie, co sprawia, że widz nie zgubi się w opowiadanej historii. W książce Simmons mógł sobie pozwolić na rzucanie czytelnika pomiędzy kolejnymi wydarzeniami dziejącymi się na przestrzeni lat, ale w serialu ciągłe przeskoki (między innymi pomiędzy arktyczną nocą i arktycznym dniem) mogłyby źle wypaść na ekranie. Serial nie zrezygnował na szczęście z retrospekcji dotyczących wydarzeń sprzed wyprawy, a te w dalszym ciągu świetnie sprawdzają się do nadania bohaterom głębi. Pewne wątki w stosunku do książki rozwinięto – np. mocno „podkręcono” relacje pomiędzy trójką dowódców – inne natomiast zepchnięto nieco na margines, jak chociażby ten poświęcony porucznikowi Irvingowi (choć może nabierze on jeszcze znaczenia, widziałem jedynie cztery odcinku z dziesięciu). Zmiany tego typu były konieczne i większość z nich sprawdza się na ekranie bardzo dobrze, choć co do dwóch mam duże wątpliwości – po pierwsze prolog serialu zdradza zbyt wiele z zakończenia historii, po drugie – Lady Cisza, która w książce była niema, tutaj szczebiocze sobie w najlepsze, w dodatku znajduje tłumacza w osobie Croziera. Pozbawia to tę postać dużej dozy tajemniczości, z powodu której w trakcie lektury wydawała się tak fascynująca.
Ogromne pochwały należą się za dobór aktorów – ten jest idealny. Początkowo nie byłem przekonany do Ciarana Hindsa w roli Johna Franklina, jednak wystarczyło kilkanaście minut, bym w pełni zaakceptował ten wybór – znany między innymi z roli Mance’a Raydera aktor prezentuje tu zupełnie inne oblicze dowódcy niż miało to miejsce w „Grze o Tron”, i udaje mu się to znakomicie. Fantastycznym Crozierem jest Jared Harris, któremu udaje się oddać pełne spektrum tej skomplikowanej postaci. Nie inaczej jest w przypadku Paula Ready’ego i Adama Nagaitisa, którzy są idealnymi Goodsirem oraz Hickeyem. Niestety po czterech odcinkach wciąż niewiele jeszcze mogę powiedzieć na temat Nive Nielsen jako Lady Ciszy.
Pięknie – choć dotyczy to raczej pierwszego odcinka niż kolejnych – wypadają plenery. Rozległe arktyczne wody, wypełnione dryfującym lodem i przecinające je dwa samotne okręty to widok, jaki mógłbym oglądać przez wiele godzin. Jednak kiedy oba okręty zostają schwytane przez lód także jest co podziwiać, jak chociażby szczegółowo odwzorowane wnętrza okrętów.
Ciekawi mnie na ile „Terror” przypadnie do gustu widzom. Choć dzieje się tu więcej i szybciej niż w książce (poza kwestią potwora, na szczęście, Simmons i Scott nie pozwoliliby na coś takiego), to serial wciąż stawia na stopniowanie napięcia i budowanie atmosfery grozy oraz potęgującej się beznadziei, a tempo jest dość spokojne. Nie wiem, czy nie zbyt spokojne jak na produkcję, którą poznawać będziemy przez dziesięć tygodni, a która wymaga od widza wczucia się w odpowiedni klimat. Ja jako fan książki jestem jednak po pierwszych czterech odcinkach zachwycony i już nie mogę doczekać się kolejnych!
W Polsce nowe odcinki „Terroru” będą się pojawiać co czwartek o 22:00 na kanale AMC.