„All-Star Western” to jedna z lepszych serii startowych The New 52. Przygody Jonaha Hexa, brutalnego i pełnego niechęci do otaczającego go świata łowcy nagród, okazały się być przyjemną odmianą od tytułów skupiających się na ratowaniu świata. Nakładem wydawnictwa Egmont, komiks ten trafił i na nasz rynek. Czy w obliczu coraz częstszych premier komiksów, warto sięgnąć akurat po ten tytuł?
Jonah Hex przedstawiony w All-Star to antybohater. Jego przygody zazwyczaj orbitują między systematycznym upijaniem się, walkami na pięści a pozbawianiem życia (choć czasami potrafi okazać dobre serce, jak w przypadku matki doktora Arkhama). W skutek wydarzeń przedstawionych w poprzednich tomach, łowca nagród trafił do Gotham City. Tam został zmuszony do współpracy z doktorem Amadeusem Arkhamem, który to z racji niechęci do widoku krwi, postanowił skupić się na leczeniu umysłów. Jeżeli, drodzy czytelnicy, przed oczyma staje wam standardowy duet detektywów z buddy cop movie, to macie rację. Hex i Arkham różnią się w każdym calu. Jeden praktycznie od początku musiał walczyć o życie, podczas gdy drugi otrzymywał najlepsze wykształcenie. Brutal którego naturalnym środowiskiem są stepy musi nagle współpracować z wrażliwym i strachliwym człowiekiem nauki. Choć brzmi to jak wstęp do sztampowej opowieści pełnej humoru oraz stopniowego budowania szacunku między towarzyszami, na szczęście próżno szukać tych elementów w „All-Star Western”.W tym przypadku otrzymujemy zawodową ciekawość Arkhama skonfrontowaną z niechęcią graniczącą z pogardą w wydaniu Hexa. Łowca nagród nie pozostawia złudzeń co do tego, że doktor jest dla niego niczym przedmiot. Gdy przestanie być użyteczny, trafi do śmieci.
Z „All-Star Western: Czarny diament” można wydzielić trzy historie. Pierwsza, pierwotnie wydana jako „All-Star Western #0” opowiada o przeszłości Hexa i stanowi najmocniejszy punkt trzeciego tomu. W tej stosunkowo krótkiej historii czytelnik odkrywa motywy kierujące zachowaniem Jonaha, jak również poznaje pochodzenie rany deformującej prawą stronę twarzy mężczyzny. Ładunek emocji zawarty w tych trzydziestu dwóch stronach jest tak wielki, że można by nim obdzielić cały tom.
Tytułowa część komiksu to pełna przemocy opowieść o pewnej znanej z książki Roberta Louisa Stevensona miksturze i skutkach, jakie może wywrzeć, gdy zacznie być sprzedawana jako panaceum. Jednak to nie z nieuczciwymi handlarzami przyjdzie się zmierzyć Hexowi, a z właścicielem skradzionej formuły. Pan Hyde, bo o nim mowa, przywodzi na myśl Joe Fixita, czyli jedno ze wcieleń Hulka. Zabójczy, inteligentny i prawie nie do zatrzymania, a do tego przejawiający apetyt na ludzkie mięso. Hyde wprowadza do Gotham nuty horroru, ale jest jednocześnie rozczarowujący. Odpowiedzialni za scenariusz Justin Gray i Jimmi Palmiotti narzucili zbyt duże tempo, nie zwalniając ani na chwilę, przez co kompletnie marnują wątki Dr. Jeckylla oraz doktora Arkhama znajdującego się pod wpływem tajemniczej mikstury. Dziwi to tym bardziej, że panowie mają w dorobku wysoko ocenianą serią „Hex”. Zamiast interesującej historii o walce z wewnętrznymi demonami, otrzymaliśmy pełen akcji komiks o zmarnowanym potencjale.
Ostatnią częścią „Czarnego diamentu” jest opowieść o Tomahawku, indiańskim bojowniku o wolność. Autorzy oddają w ręce czytelnika stylizowaną na Złotą Erę komiksu historię o systematycznym wyniszczaniu rdzennych mieszkańców Ameryki, oraz oporze, jaki stawiają bardziej wojownicze plemiona. Nie wybielają działań kolonistów, a wręcz przeciwnie – ukazują konflikt z pełną brutalnością, nie pomijając aktów zdrady czy dzieciobójstwa.
Za oprawę graficzną tego tomu, podobnie jak całej serii, odpowiedzialny jest Justin Norman, czyli Moritat. Rysownik ten najlepiej znany jest z pracy nad takimi tytułami, jak „The Spirit”, czy „Elephantmen” i choć jego charakterystyczny styl nie przypadł wszystkim czytelnikom do gustu, moim zdaniem idealnie oddaje klimat brutalnego Dzikiego Zachodu. Sprawiająca wrażenie brudnej, czasem zamierzenie nieczytelnej kreski,ukazujej mężczyzn jako grubo ciosanych brzydali, podczas gdy kobiety przypominają u niego porcelanowe lalki.
„All-Star Western: Czarny diament” jako całość jest nieco gorszy od pierwszego i drugiego tomu, ale nadal pozwala czerpać przyjemność z lektury. Mogę jedynie żałować, że seria została anulowana wraz z wydaniem numeru #34 oraz żywić nadzieję, że Egmont nie poprzestanie na wydaniu tego tomu. Szczególnie, że wraz z „Czarnym diamentem” dotarliśmy dopiero do połowy serii.
Lekturę przygód Hexa i Arkhama mogę spokojnie polecić czytelnikom, którzy nie zdążyli poznać serii sprzed The New 52. Jednak nawet osoby znające i ceniące „Hexa” z 1985 roku lub „Jonah Hex vol. 2” z 2006 powinny znaleźć w tym komiksie coś dla siebie. Egmont również i tym razem stanął na wysokości zadania, oddając czytelnikom kawałek ciekawego komiksu z antybohaterem potrafiącym od czasu do czasu pokazać dobrą stronę.