Kinowy sukces „Deadpoola” przełożył się na naszym rynku na wynik, jaki zawsze chcieliby widzieć wydawcy – pierwszy nakład „Deadpool: Martwi Prezydenci” rozszedł się błyskawicznie, a i dodruk nie leżał długo na półkach. O ile jednak tom numer jeden był jedynie/aż przyjemnym akcyjniakiem, tak w „Deadpool: Łowca Dusz” scenarzyści wchodzą na wyższy poziom.
Historia rozpoczyna się w momencie, którego po Deadpoolu nikt by się nie spodziewał – na przełomie lat 70. i 80. (akcja toczy się mniej więcej w tym samym czasie co wydany w 1979 roku „Iron Man: Demon w Butelce”). Biorąc pod uwagę, że Najemnik z Gębą pojawił się pierwszy raz w komiksach w roku 1991, jest to rzadka okazja podziwiania go w innych realiach. Zarówno scenarzyści, jak i rysownik znakomicie oddają specyficzny styl tamtego okresu, bawiąc się konwencją. Powrót do teraźniejszości oznacza także powrót do problemów, który pojawiły się pod koniec pierwszego tomu. Wade, wraz z agentką Preston, próbuje znaleźć sposób na wyrzucenie jej ze swojej (i tak już przepełnionej) głowy, a przy tym dopadają go demony przeszłości.
Czytając pierwszy tom odnosiłem wrażenie, że przedstawiona w nim historia miała jedynie stanowić tło dla żartów. W „Deadpool: Łowca Dusz” na szczęście nie miałem już podobnego odczucia – dowcipów oczywiście nie brakuje, ale czytelnika wciąga także sama opowieść, która z każdym kolejnym rozdziałem nabiera coraz większego rozpędu. Wpływ na to ma także fakt, że coraz lepiej poznajemy głównych bohaterów, w tym samego Wade’a Wilsona, którego wnętrze głowy mamy okazję oglądać i robi ono fenomenalne wrażenie. Same żarty także wskoczyły na wyższy poziom. Co prawda w dalszym ciągu możemy trafić na te niskich lotów (i dobrze!), ale znacznie więcej jest tu odniesień do popkultury – przy takich okazjach Deadpool błyszczy najjaśniej. Tym razem najbardziej do gustu przypadły mi wewnętrzne żarty dotyczące komiksów, jak chociażby ten z Flashem narzekający na ludzi pozbawionych nóg. Nie brakuje tu także gościnnych występów bohaterów i łotrów ze świata Marvela, znakomicie urozmaicających akcję, na czele z Superior Spider-Manem i Lady Stilt Man.
Nieco karykaturalny styl Mike’a Hawthorne’a, podobnie jak w „Deadpool: Martwi Prezydenci”, znakomicie koresponduje z treścią albumu. Tym razem na najwyższe uznanie zasłużył jednak Scott Hoblish, którego kreska stylizowana na komiksy sprzed kilku dekad mnie zauroczyła. Podobnie jak poprzednio, znakomicie wypadają kolory, żywe i nasycone.
Seria pisana przez Garry’ego Duggana i Briana Posehna w ramach Marvel NOW! to najlepszy wybór dla czytelnika, który chciałby poznać przygody Najemnika z Gębą – ogromne pokłady humoru, mnóstwo akcji, ciekawa historia i intrygujący bohaterowie sprawiają, że nie mogę się już doczekać kolejnego tomu (być może najlepszego w całej serii). Fascynujące jest to, jak wielką ewolucję na przestrzeni lat przeszedł Deadpool: od prostackiej parodii kilku znanych bohaterów, aż po obecną postać. Ech, gdyby jeszcze DC poszło tym tropem wydając komiksy z Lobo…