Zapewne nie byłoby nowego komiksu z Jessicą Jones w roli głównej na polskim rynku, gdyby nie popularność serialu Netfliksa – i wcale nie jest to przytyk w stronę wydawców, którzy często korzystają z promocji tych samych produktów w innych mediach. To taki truizm, ale truizm, dzięki któremu taka postać – niekoncentrująca się stricte na rozwałce z wrogiem zagrażającym w mniejszym bądź większym stopniu światu, ani na rozwikłaniu linearnej zagadki – mogła zaistnieć i nawet zaciekawić.
Jessica Jones to stosunkowo młoda bohaterka (i wiekowo, i jako sylwetka w uniwersum), pojawiła się w czterotomowym (zbiorcze wydanie od Muchy) „Aliasie”, gdzie w ogóle nie brylowała jako typowa superbohaterka, daleko jej było także do Czarnej Wdowy, która choć rozgrzeszona, wciąż ciągnie za sobą cień antybohatera. Jones mimo swych mocy – niemałej wytrzymałości, siły czy umiejętności latania (z tego ostatniego niechętnie korzysta) – nigdy nie zaakceptowała siebie w roli herosa broniącego świat. Wolała legalną zabawę w cieniu, chociaż jako prywatna detektyw również nie natrafiała na sprawy zbyt codzienne. Jednak i ten etap musiał minąć, bo – jak wiadomo – „coś się kończy, coś się zaczyna”.
W przypadku Jones (po części też Luke’a Cage’a), o czym opowiada album „Jessica Jones: Puls”, zaczęło się rodzicielstwo i taka perspektywa wniosła do Marvela powiew świeżości. Oczywiście wcześniej czytelnicy dostali choćby zastępczego ojca, wujka Bena, ale to nie przez jego pryzmat poznawaliśmy wychowanie, w dodatku w większości wariantów nawet nie zdawał sobie sprawy z nadludzkich zdolności Petera Parkera. W przypadku Jones jest zgoła na odwrót, świadoma swych nadnaturalnych możliwości, rozpoznawalna w superbohaterskim światku, musi borykać się z trudami wychowania i co gorsza praktycznie nie otrzymuje żadnych wzorców, bowiem wszystko, co zna, opiera się na rodzicielstwie przeciętnych ludzi, a i nikt dotychczas nie kwapił się napisać poradnika dla supermam… Przynajmniej nie tychtych z supermocami.
Oprócz tego Jones ma na głowie nową pracę, tym razem w „DailyBugle”, gdzie zajmuje miejsce nie do końca zaufanego pracownika i szybko dostaje zlecenie z typu tych, których właśnie na nowej ścieżce chciała unikać. W dodatku śmierć koleżanki z gazety nie wlicza się w poczet normalnych morderstw, w zabójstwie brał udział ktoś o nadnaturalnych zdolnościach i właśnie jego tropem musi podążyć Jessica. Bohaterka zmaga się na domiar złegoz konsekwencjami tego, co czytelnicy mogą pamiętać z kart „Tajnej Wojny”, więc i w szeregach dawnych przyjaciół może znaleźć kogoś, kto będzie miał niezbyt dobre zamiary.
Cała ta fabuła zaczyna się tuż po zwieńczeniu czwartego tomu „Alias” i w ułamku chwili Bendis przewartościowuje życie protagonistki, a także estetykę graficzną i narrację. Z tonu pełnego patosu, brudnego i brutalnego stylu opowieści, elementów godnych czarnego kryminału i czasem wręcz thrillera autor rezygnuje na rzecz żywszej, weselszej kolorystyki, co w pewnym sensie nabiera walorów symbolicznych i pokazuje narodziny dziecka, ustatkowanie czy rodzicielstwo jako wysokie wartości. Jones nie będzie przeszukiwać już ociekających szlamem, krwią i nieczystościami rynsztoków, uganianie się za zbirami po ciemnych zaułkach i obskurnych kamienicach to też echo przeszłości, teraz Jones stała się bardziej wrażliwa na to, co może się z nią (i jej dzieckiem) stać. Szczególnie, że w pewnym momencie dostaje jasny sygnał, że nie ma niezniszczalnych, niepokonanych bohaterów.
Jednak nie tylko sama opowieść i świat uległy zmianie, największa metamorfoza zaszła w Jessice Jones. W „Aliasie” nie była filigranową, emocjonalną i ostrożną kobietą, zamiast tego emanowała siłą, pewnością siebie i nierzadko działała pod wpływem brawury, a teraz wciąż cechuje się siłą, ale zupełnie innego rodzaju, widać też, że stała się o wiele bardziej świadoma zagrożeń, jakie płyną z kontaktów z superbohaterami, ze świata zewnętrznego i z tego, że jest się kimś, kto dla niektórych nie pozostaje obojętny i mógłby posłużyć czyimś celom. Ciąża też robi swoje i Bendis nie zamierza tuszować naturalnych kolei rzeczy – Jones staje się czasem rozhisteryzowana, nie stara się skrywać tego, że coś głęboko ją porusza, smuci czy wzrusza, płacz na stałe wkracza do życia protagonistki i zadomawia się w towarzystwie obaw i niepewności (zwłaszcza o przyszłość).
A całość domyka spójna z nowo obraną narracją warstwa graficzna, znakomicie oddająca nastrój rodzinnego, niemal sielskiego obyczaju, gdzie od czasu do czasu zagląda mrok – i to w dość intrygującej szacie. Ale to również zasługa doboru ilustratorów, których style i warsztaty potrafiły odnaleźć się w tej historii i nadać jej nie najgorszych walorów wizualnych, tak mocno związanych z wartościami symbolicznymi.
„Jessica Jones: Puls” to też miejsce, gdzie goszczą postacie bardziej znane (Spider-Man, Kapitan Ameryka), a ich rola, mimo że ograniczona, tworzy całkiem niezły kontrast z życiem głównej bohaterki, uwypuklający te aspekty, które Bendis chciał podkreślić. I chociaż warto najpierw sięgnąć po tomy z miniserii „Alias”, to nie należy zapominać o „Pulsie”, w którym udatnie podjęto się dość nieoczywistej tematyki w komiksie superbohaterskim.