Wydawnictwo TimofComics przygotowało na jesień kilka komiksów, które pozytywnie zaskakują i z pewnością zasługują na uznanie, choć nie obyło się także od pewnej wpadki, jaka i tak nie powinna zaszkodzić czytelnikom finansowo. Wśród nowych propozycji oficyny znalazły się „Kraken” EmilianoPaganiego „Murderabilia” ÁlvaraOrtiza i „Plemię sów” Łukasza Wnuczka.
Kraken
Wiele w tym roku ukazało się ciekawych komiksów, „Pan Żarówka” Wojtka Wawszczyka, „Syn. Woda i ogień” Benedykta Szneidera czy „Futura Nostalgia” Tony’egoSandovala, szczęśliwie „Kraken” Paganiego zapowiada, że dobra passa historii obrazkowych na rynku wydawniczym nie minęła. Choć z doświadczenia wiem, że końcówka roku zwykle przynosiła niemało zaskoczeń i prawdziwą powódź dla graficznych koneserów.
W „Krakenie” czytelnik natknie się na studium fanatyzmu w kilku postaciach, ludzkie zmęczenie życiem i zawodem, konflikt odmiennych wartości i poglądów, tradycji i postępu, a przede wszystkim uniwersalne prawdy o świecie, wcale często te, które nie zmieniają się od wieków. Oto studium rodzącego się szaleństwa, jak może się wydawać przez kilka kadrów (z drogowskazem na prozę Lovecrafta), ale to bardzo sprawnie zagrana „zmyłka”, która ma odciągnąć od tego, co tak naprawdę dzieje się w prowincjonalnej mieścinie na krańcu świata.
Pagani nie tylko bawi się motywami grozy i marynarskimi mitami, lecz potrafi ubrać je w symboliczne i alegoryczne szaty. Tytułowy kraken staje się więc z jednej strony symbolem niepoczytalności, wstydu i nieszczęścia, a w metaforycznym sensie w pewnym momencie oznacza „potwora”, za sprawą którego lokalne rybołówstwo zaczyna tracić na znaczeniu. W tym czasie, twórca stara się odwołać do aktualnego stanu rzeczy – ściślej kapitalizmu, wielkich korporacji i „poszanowania”, jakim darzą one zwykłych ludzi.
Wiele jest w „Krakenie” metafor, nawiązań, symboli, lecz czyta się go dobrze ze względu na sprawną narrację i interesującą, historię ze stopniowo budowanym napięciem. Cieszy tu suspens, zaskoczenie, jakie przychodzi, gdy cała zagadka rozwiązuje się w zupełnie nieoczekiwany sposób. Ale wówczas objawia się niechciana przez nikogo prawda, że sensacja i tragedia to dwie siły, na których można niemało zarobić.
Murderabilia
Komiks zapowiadał się po trosze jako tandetne gore – i takie wrażenie było całkowicie niesłuszne, ponieważ „Murderabilia”, choć mocno odnosi się do pewnego zjawiska i treści, jakie może ono wytwarzać, wcale nie epatuje bezsensownymi elementami wspomnianej estetyki. Jeżeli się już na kartach dzieła pojawiają (nieczęsto wprawdzie) to w określonym, artystycznym celu i wydają się potrzebne do wyjaśnienia i napędzenia fabuły.
„Murderabilia” to opowieść o młodym mężczyźnie poszukującym swego miejsca na świecie i tego, co właściwie chce w nim robić. W sumie nie ma też pomysłu, co zrobić, żeby odnaleźć rozwiązanie na pierwszy i drugi problem… Aż pewnego dnia w głowie zaczyna mu pojawiać się zamysł, który zaprowadzi go do odległej mieściny na skraju lasu, gdzie zatrzyma się na dłużej, zakocha, zaprzyjaźni i przeżyje wiele rozczarowań, ale w zamian otrzyma motywację do życia i tworzenia.
Powieść graficzna skupia się na kilku tematach, wokół których krąży, lecz nie za bardzo ma zamiar któryś z nich podjąć, dlatego też odbiorca musi domyślać się tego, jak właściwie coś funkcjonuje – i to akurat ma plusy, bo pobudza wyobraźnię, dając jedynie zalążki i sugestie, na których można oprzeć domniemania; z drugiej strony owe tematy nie są tak ważne dla fabuły, aby przesadnie na nich skupiał się czytelnik. W dodatku pojawia się kilka niejasności i niedopowiedzeń, które przynoszą podobne wady i zalety.
Jednak wątek przewodni zajmuje wystarczająco, angażuje i zaciekawia, a obyczajowa historia mimo że nie obfituje w specjalnie spektakularne, nasiąknięte akcją motywy, potrafi przykuć uwagę do ostatniej strony. Być może pewna w tym rola tytułowego bohatera, którego uniwersalne cechy pozwalają jakoś zrozumieć jego dążenia, motywacje, pragnienia, namiętności i przywary. Nie dziwi również chęć zemsty – z tym, że tu przekroczona zostaje granica, nieprzekraczalna dla wielu, może być to więc swoista wizualizacja tego, co choć raz w życiu przeszło człowiekowi przez myśl. Ale ta scena akurat w popkulturze nie jest niczym nowatorskim, ani odkrywczym – jest swego rodzaju stymulantem artystycznym, dzięki któremu komiks stał się w pewnym sensie pełniejszy.
Plemię sów I
Nie mogę ukryć, że miałem poważne oczekiwania względem „Plemienia sów” Łukasza Wnuczka i sromotnie się przeliczyłem. Historia obiecywała wiele: nietypowy sztafaż, połączenie dwóch systemów mitycznych i wciągającą akcję. Dwa pierwsze nie spełniają swych zadań, z kolei fabuła opiera się na „odgrzanym kotlecie w nowych przyprawach”, która ani nie olśniewa narracją, ani tym bardziej budowanym napięciem. W tych kwestiach zeszyt zawodzi.
Jedynym pozytywem dzieła jest element nadprzyrodzony, ale niestety i on traci przez nieumiejętne poprowadzenie i ostateczne wykorzystanie w intrydze utworu. Właściwie został – mam wrażenie – wprowadzony wyłącznie w celu uatrakcyjnienia, a potem wykastrowany, bo nastręczał zbyt wiele powodów. Pewne wydarzenia sugerują, że rola tego konkretnego waloru nadnaturalnego nie będzie wielka albo nie będzie jej wcale w następnych tomach.
Graficznie nie ma się, czym komiks bronić. Oczywiście, czasem ta warstwa to tylko medium, ale w tym wypadku to i „dziurawa” historia, i środek przekazu sprawiają, że po „Plemię sów” sięgać nie warto. Nie ma się też co doszukiwać ukrytych, istotnych treści. Swoiste wartości w komiksie co prawda są, ale ich podanie – właściwie rzucenie w czytelnika – jest tak wyraźne, jednoznaczne i nie pozostawiające odbiorcy wiele do myślenia, że i ten aspekt warto przemilczeć. Wszystko, co w tym utworze ma piętno twórczego działania zdaje się zrobione po macoszemu, aby tylko złapać się na falę udanych komiksów polskich autorów (widać to po intrydze i wybranym, nietypowym temacie, który również wypadałoby zgłębić uważniej).
W tym roku to drugie komiksowe wielkie rozczarowanie, lecz pierwsze, „Wszechksięga” Tomasza Grządziela miało tak naprawdę coś do zaoferowania, a tu nawet zachęceni tematem mogą się wcale przeliczyć. Chociaż cenię konsekwencję twórców, w tym przypadku mam nadzieję, że autor o niej zapomni i popracuje nad drugim tomem, aby zapobiec tym samym błędom, a tych w „Plemieniu sów” co niemiara – i tam, gdzie warstwa graficzna to tylko dodatek, to trzeba pamiętać, że gdy treść miałka, nijaka, temat potraktowany „po chamsku”, to niech przynajmniej czytelnik będzie mógł podziwiać techniki obrazkowe.