Kiedy w 1954 roku do życia została powołana organizacja Comics Magazine Association of America, a następnie w życie wszedł utworzony przez nią Comics Code Authority, w świecie amerykańskiego komiksu doszło do wydarzenia o niespotykanej skali. Obrazkowym historiom nie tyle wybito kły, co raczej wyrwano cały szkielet. Od tej pory każdy wydawca musiał poddawać komiksy restrykcyjnej cenzurze, ponieważ w innym wypadku nie weszłyby one do powszechnego obiegu. Oczywiście działania te nie spotkały się z aprobatą ówczesnych odpowiedników Marvela i DC, jednak nie byli oni w tamtym czasie w stanie przeciwstawić się CCA.
Z czasem, szczególnie w latach 80., cenzura w komiksach zaczęła pozwalać na coraz więcej, znaczenie CCA maleć, aż w końcu w 2001 roku Marvel Comics kompletnie odcięło się od słynnego znaczka „Approved by the Comics Code Authority”, zastępując go własnym systemem oceny treści. W ten sposób narodził się imprint Max (lub też MAX Comics), w którym Dom Pomysłów postanowił wydawać serie, w których autorzy mogli „odbić sobie” lata restrykcyjnej cenzury. Premierową pozycją w ramach MAX Comics był „Alias” Briana Michaela Bendisa, w którym pierwsze wypowiedziane słowa brzmią: „Kurwa! Ale… Kurwa! Ja Pierdolę!” (za tłumaczeniem z polskiego wydania od Mucha Comics). W ramach nowego imprintu zaczęły pojawiać się kolejne komiksy, między innymi z bohaterami z „ulicznego poziomu” – po Jessice przyszedł czas na Luke’a Cage’a, Czarną Wdowę, Blade’a, a w końcu także samego Punishera.
Aż do 2000 roku, kiedy to za pisanie przygód Franka Castle zabrał się Garth Ennis, ten nie miał najlepszej passy. Kolejni scenarzyści próbowali urozmaicić przygody Punishera i jakoś je wpisać w świat Marvela, jednak często wiązało się to z co najmniej kontrowersyjnymi decyzjami. A to ktoś nagle czynił Franka Castle głową mafii, innym razem wysyłano go jako niebiańskiego zabójcę polującego na różne nadnaturalne kreatury. Ennis wraz z rysownikiem Stevem Dillionem postanowili ponownie osadzić Punishera w roli, w której ten czuje się najlepiej – na dziesiątki zwariowanych sposobów zabijającego tabuny nowojorskich mafiozów. Ich „Punisher: Witaj Ponownie, Frank” (w Polsce wydane w ramach WKKM #15 i #43) spotkało się z niezwykle ciepłym przyjęciem fanów, a także… filmowców, którzy kilkukrotnie odwoływali się do tego komiksu w filmie z 2004 roku oraz drugim sezonie „Daredevila”. W związku z sukcesem „Punisher: Witaj Ponownie, Frank”, Ennisowi pozwolono skorzystać z wolności twórczej, jako oferowało MAX Comics.
„Punisher Max” pokazuje nam Franka będącego już w okolicach pięćdziesiątki, który od przeszło trzydziestu lat dokonuje zemsty na przestępcach. Choć twarz ma pełną zmarszczek i blizn, jego determinacja nie zmieniła się w najmniejszym stopniu. Trawiący go ogień chcieliby wykorzystać niektórzy agenci CIA, którym taki wściekły pies przydałby się w walce z Talibami (seria „Punisher Max” rozpoczęła się w 2004 roku). Oczywiście fabuła pełni tu jedynie rolę pretekstu, dzięki któremu Frank będzie mógł strzelać, kopać, gryźć i dźgać każdego, kogo uzna za przestępcę. A trzeba przyznać, że Garth Ennis jak rzadko kto potrafi zaludniać ulice Nowego Jorku groteskowymi postaciami, więc celów Castle’owi nie zabraknie. Na liście do odstrzału znajdują się zarówno agenci CIA, włoscy gangsterzy, jak i irlandzcy mafiozi, a funkcjonująca w ramach ich struktur = galeria indywiduów niezwykle ubarwia komiks. Przy tym Ennis nie traktuje opowiadanej historii w stu procentach na serio, często używając groteski i czarnego humoru, dzięki którym całość czyta się znakomicie.
Po lekko cartoonowej kresce, jaką Punisherowi oferował Steve Dillion, za ołówek złapali inni artyści. Pierwszą połowę komiksu ilustruje Lewis Larosa, który stara się pokazać Franka Castle z bardziej realistycznej strony. W połączeniu z ilością makabrycznych scen, jaką mamy okazję oglądać w pierwszym tomie „Punisher Max”, sprawia to, że co wrażliwsi czytelnicy mogą przeżyć szok. Wszędzie latają kończyny, co chwilę rozpryskują się mózgi, a kości łamane są na wiele sposobów – Larosa postanowił w pełni wykorzystać fakt, że seria ukazuje się w ramach imprintu Max. Druga połowa tomu to już rysunki Leandro Fernandeza, które stylem są nieco bliższe pracy Dilliona, zachowując bardzo dobry balans pomiędzy realizmem a przerysowaniem, dzięki czemu to właśnie one bardziej przypadły mi do gustu. Ennis pisząc Castle’a często sięga po groteskę, a tę lepiej podkreśla właśnie lekkie przerysowanie, niż dosłowność.
Pierwszy tom „Punisher Max” to prawdziwa gratka dla miłośników postaci. Frank jest tu ucieleśnieniem koszmaru bandyty, przez jego przygody przewija się szereg absurdalnych postaci, a akcja nie zwalnia nawet na chwilę. Dla wielbicieli twardego, wypełnionego ołowiem komiksu, jest to pozycja obowiązkowa.