W czasach, gdy wampiry stały się błyszczącymi w słońcu miłośnikami nastoletnich ciap, „Amerykański Wampir” Scotta Snydera rzuca głęboki cień na „Zmierzch” oraz jego klony. Stworzonej wraz z Rafaelem Albuquerque serii komiksów gatunkowo znacznie bliżej do XIX-to wiecznego horroru, niż współczesnych interpretacji wampirzego mitu: Snyder potrafi w znakomity sposób czerpać z klasyki i filtrować ją przez swą bogatą wyobraźnię, w efekcie czego otrzymujemy wciągającą współczesną opowieść grozy. W szóstym tomie cyklu autor postanowił jednak wpuścić do wykreowanego świata także innych twórców. Jak z tym niełatwym zadaniem poradzili sobie jego koledzy po fachu?
Już pierwszy rzut oka na okładkę szóstego tomu „Amerykańskiego Wampira” wystarczył, żeby szybciej zabiło mi serce; nie dlatego, że znajduje się na niej wykręcona w gniewnym grymasie twarz jednego z krwiopijców (to dopiero przy drugim spojrzeniu) lecz z powodu kilku literek. Koło siebie znajdowały się nazwiska takich tuzów współczesnego komiksu, jak Snyder, Albuquerque, Aaron czy Rucki, a w stopce doszły kolejne, między innymi Lemire, Simone czy Francesco Francavilla… Przy takim zespole utalentowanych scenarzystów, nie mogłem się doczekać momentu, w którym zatopię kły w zebrane tu historie.
Zanim jednak przejdziemy do antologii, jesteśmy raczeni historią autorstwa Snydera. „Długa droga do piekła”, bo taki nosi ona tytuł, stanowi mocne otwarcie i w idealny sposób wprowadza w klimat cyklu. Scenarzysta prowadzi nas przez historię pewnej pary, która podobnie jak większość bohaterów „Amerykańskiego Wampira”, miała pecha znaleźć się w złym miejscu o złym czasie. W przeciwieństwie do kolejnych opowieści z tego albumu, scenarzysta nie musiał się mocno ograniczać w kwestii objętości, dlatego historia płynie odpowiednim rytmem, a czytelnik nie ma wrażenia, że większość wydarzeń toczy się gdzieś poza kadrem. Snyder potrafi przy użyciu prostych środków w mistrzowski sposób zbudować bohaterów, zarysować ich relacje oraz charaktery, dzięki czemu całość czyta się znakomicie. Scenarzysta może sobie pozwolić na oszczędną narrację głównie dzięki tradycyjnie znakomitym rysunkom Rafaela Albuquerque. Wiele tu ostrych kątów i grubej kreski, co podkreśla dzikość postaci, a częste zbliżenia na twarz i mimika bohaterów w idealny sposób uzupełniają scenariusz. Podobnie jest z kolorami: zwykle bure i stonowane, znakomicie kontrastują z czerwienią, której tu nie brakuje.
Antologię otwiera tekst Snydera, którego zakończenie poznamy dopiero na ostatnich stronach tomu, dlatego wrócę do niego nieco później. Opowieści napisane przez innych autorów rozpoczynają się od „Zaginionej Kolonii” Jasona Aarona, jednego z moich ulubionych scenarzystów. I tu niestety przychodzi pierwsze rozczarowanie – Aaron co prawda dobrze wyczuł brutalnego ducha serii, ale nie potrafił stworzonej historyjce nadać odpowiedniej mocy. Jest ona najzwyczajniej w świecie banalna, a od fachowca tej klasy należy wymagać więcej. Ilustracje Declana Shalveya sprawiają wrażenie wzorowanych na pracy wykonywanej przez Albuquerque i wygląda to ciekawie. Sam Albuquerque napisał zresztą kolejną opowieść, „Przeklęte Kansas” i jemu także nie udało się wyjść poza sztampę. Nie pomogły mu w tym także ilustracje i kolory Ivo Milazzo – użyte tu akwarele kompletnie nie pasują do zarówno do tej historii, jak i do całego albumu. Więcej szczęścia do rysownika miał Jeff Lemire i jego „Kanadyjski Wampir”, choć z pozoru nieudolne i chaotyczne, w ilustracjach Raya Fawkessa można odnaleźć pewne niepokojące piękno. Lemire chciał oddać hołd ojczystej Kanadzie, jednak podobnie jak wcześniejsza dwójka, w swej historii nie pokazał nic interesującego. Złą passę przełamuje dopiero Becky Cloonan, która w „Chciwości” opowiada nam jedną z wielu przygód przewrotnego Skinnera Sweeta – prostą, lecz niepozbawioną uroku, zupełnie jak jej bohater. Dopiero „Producenci” Francesco Francavilli sprawiają, że antologia zaczyna błyszczeć. Historia znanego z pierwszego tomu „Amerykańskiego Wampira” aktora Chase’a Hamiltona została znakomicie zilustrowana: całość dopełnia jedynie kilka kolorów (różne odcienie czerwieni, błękitu i czerni), ale dodane są w mistrzowski sposób, sprawiając, że każdy kadr hipnotyzuje. Gdyby Rafael Albuquerque postanowił kiedyś zakończyć przygodę z „Amerykańskim Wampirem”, trzymałbym kciuki właśnie za angaż Francavilli. Najlepszym opowiadaniem zbioru jest jednak „Esencja życia” Gail Simone. Na kilku stronach otrzymujemy historię zarówno idealnie wpisującą się w realia serii (zgniłe i niemoralne Hollywood, naiwna młoda aktorka), jak i zawierającą znakomitą puentę, która nie wybrzmiewa od razu, a dzięki ilustracjom Tuly Lotay jeszcze na długo pozostaje z czytelnikiem. Tym większym rozczarowaniem jest kolejna opowieść, „Zeszłej nocy” Gabriela Ba i Fabio Moona. Ponownie zaprezentowano nam historyjkę, którą równie dobrze mógł opowiedzieć początkujący twórca, a nie uznany scenarzysta. Rozczarowanie nie towarzyszy jednak czytelnikowi długo, ponieważ Greg Rucka w „Portland, rok 1940” zaciera złe wrażenie. Jego historia w udany sposób dopełnia wydarzenia z głównej serii, uzupełniając pewne luki.
Antologię zamyka druga część „Z czasem zmieniasz zdanie” Snydera, opowieść, która stawia kropkę nad historią o Skinnerze Sweet, która toczyła się od pierwszego tomu. Właściwie to wielokropek, ponieważ jednocześnie zapowiada nadchodzące wielkimi krokami wydarzenia, które mogą zupełnie zmienić poznany do tej pory świat.
Szósty tom „Amerykańskiego Wampira” wywołuje ambiwalentne uczucia, z jednej strony mamy tu znakomite opowieści („Długa droga do piekła”, „Esencja życia”), ciekawe eksperymenty graficzne, pokazujące znany już czytelnikowi świat z zupełnie innej perspektywy („Producenci”, „Kanadyjski Wampir”), z drugiej jednak kilka banalnych historyjek, których po scenarzystach pokroju Aarona czy Lemire’a bym się nie spodziewał. Ponieważ większość opowieści z tego tomu toczy się na obrzeżach głównej historii, uzupełniając ją o pewne szczegóły i przybliżającej nam świat wampirów, jest to dobre miejsce zarówno do rozpoczęcia swojej przygody z „Amerykańskim Wampirem”, jak i klamra spinająca wydarzenia znane z tomów 1-5. Nowym czytelnikom polecałbym jednak sięgnięcie po pierwszy tom (współtworzony z samym Stephenem Kingiem), a „Antologię Amerykańskiego Wampira” zostawił tym, którzy kolekcjonują całą serię, lub dręczy ich niesłabnący głód, nie pozwalający wytrzymać kolejnego miesiąca bez tego znakomitego cyklu.