Komiks „Mroczne Imperium” wlicza się do „Legend”, czyli utworów, rozszerzeń czy informacji alternatywnych ze świata „Gwiezdnych Wojen”, które zostały odcięte od kanonu uniwersum za sprawą decyzji Disneya – po przejęciu Lucasfilm przez mediowego molocha. Dlatego gdy ktoś sięga po pozycję z „Legend” – a jest wielkim miłośnikiem właściwego cyklu filmów – musi mieć na uwadze, że treści w niej zawarte mogą się bardzo różnić od tych z kinowej produkcji.
Sześć lat po bitwie o Endor walki rebeliantów wciąż trwają. Dawne siły Imperium rozłamały się, jedni stali się swoistymi dezerterami, inni bandytami, a niektórzy pozostali wierni staremu upadłemu systemowi. Leia i Han lecą do Centrum Imperialnego, aby odnaleźć zaginionego Luke’a oraz Lando. Na dawnej planecie Palpatine’a wrze od starć i w całym zamieszaniu powojennej pożogi córka DarthaVadera razem z mężem szukają znaków życia załogi Lando. Udaje im się ich odnaleźć, ale mistrz Jedi jest odmieniony, i każde zostawić się na globie wyłącznie z R2-D2. Kiedy już zostają we dwoje, ruszają aby zbadać niepokojące źródło Ciemnej Strony Mocyi trafiają do siedziby, gdzie spotykają starego wroga… Leia zaś obawia się o brata, co motywuje ją do podjęcia ponownych poszukiwań.
Prócz swego rodzaju prologu linia fabularna jest dualistyczna. Z jednej strony mamy do czynienia z śledztwem Luke’a i jego następstwem, a z drugiej iście łotrzykowskie zmagania Hana i Lei podczas próby dotarcia do Skywalkera. Jeżeli chodzi o sceny z udziałem małżeństwa Solo, to praktycznie nie można się do nich doczepić, dzięki nim poznajemy nieco przeszłość byłego szmuglera – jego stare mieszkanie i znajomych – oraz obrzeża planety Huttów. W owym wątku dostajemy komizm sytuacyjny, postaci oraz słowny, choć raczej w niewyszukanej postaci. Oś fabularna Skywalkera z kolei jest o wiele poważniejsza, niemal cały czas akcja bazuje na rozwiązaniu śledztwa, a potem zagadki powrotu jednego z najpotężniejszych antagonistów w uniwersum.
Zarys bohaterów ogólnie rzecz biorąc jest niewyważony. Luke to już nie skromny chłopak, którego otacza aura niewinności, teraz sam podejmuje – nierzadko właściwe tylko dla siebie – decyzje, stał się twardszy i poważniejszy niż w „Powrocie Jedi”. I, co ciekawe, nagle przeszedł na Ciemną Stronę. Nie, nie zrobił tego bynajmniej zwabiony jej obietnicami czy czyimiś podszeptami – uczynił to, ponieważ uważał, że postępuje słusznie, że jedynie poznając ją uda mu się rozgryźć swoich przeciwników. Leia, w przeciwieństwie do wizerunku przedstawionego fanom w „Przebudzeniu Mocy”, posiada całkiem dobrze wykształcone umiejętności Jedi – posługuje się nie najgorzej mieczem oraz kontrolowaniem przedmiotów za pomocą Mocy (m.in. swoista telekineza, niszczenie przewodów elektrycznych). Ale często postępuje dość nielogicznie. Rusza, żeby „ratować” Luke’a, jednak gdy już go spotyka, odwraca się i wraca (i to nie raz), aby potem znowu wystartować z odsieczą. Han Solo z kolei… No, tak jakby gra postać tła. Niespecjalnie ma ochotę pomagać szwagrowi, co podkreśla tym, że mówi coś pokroju: sam tak postanowił, poradzi sobie etc. Skutkuje to tylko wrażeniem, że cała linia fabularna jest trochę sztuczna, aczkolwiek to dzięki wypełnieniu jej opisami, akcją oraz humorem jako tako utrzymuje poziom. Nie polecam zaś czytania komiksu wszystkim sympatykom sylwetki Boby Fetta, a raczej jego „legendy” – ponieważ w „Mrocznym Imperium” wykorzystany został zasadniczo w roli komika.
Ciekawą stylizację sprawił utworowi Cam Kennedy. Rysownik ilustracje wykonał przy użyciu (przeważającej) palet zimnych barw, z tym że kiedy używał czasami tych ciepłych, to ich tonacja i tak budowała posępny, miejscami lekko makabryczny klimat. I to wychodzi całości in plus. Jego dość specyficzna kreska, dobór kolorów oraz cieniowanie sprawiły, że „Mroczne Imperium” nabrało odpowiedniego – nomen omen – mrocznego charakteru. Nastrój niepokoju, niepewności wyczuwa się już od pierwszej strony. A przecież o to w scenariuszu chodziło, żebyśmy dostali coś zupełnie odwrotnego niż to, co widzieliśmy przy okazji oglądania „Powrotu Jedi”.
„Mroczne Imperium” to komiks niedoskonały, ale mimo wszystko wart poznania. Już nawet nie chodzi o fakt, że jest to część (obecnie z wykluczona kanonicznie) jednego z najpopularniejszych uniwersum, a także doskonały przykład space opery oraz science fantasy. Komiks po prostu należy traktować jako dobrze wykonane, nieprzesadnie ambitne czytadło. Największym problemem jest chyba tylko wymóg znajomości filmów – a przynajmniej Starej Trylogii, bo bez tego raczej niewiele się zrozumie.