Sebastien de Castell w „Ostrzu zdrajcy” postanowił zrobić coś prostego, a jednocześnie przyjemnego – postawił na rozwój historii, prowadzenie wielu rozmaitych wątków oraz prawdopodobieństwo w ramach zasad świata przedstawionego. Za sprawą tego skądinąd banalnego rozwiązania dał czytelnikom lekturą wciągającą, angażującą i może niespecjalnie innowacyjną, ale za to stąpającą po pewnym gruncie. „Cień rycerza” prowadzony jest tą samą drogą i na takim samym poziomie dostarczania rozrywki.
„Cień rycerza” to bowiem wysoka półka literatury rozrywkowej, autor nie sili się na wciskanie między wiersze ambitnych treści, nie bawi się w formalne eksperymenty, w pełni oddaje się budowaniu uniwersum, rozwijaniu bohaterów oraz urozmaicaniu fabuły interesującymi, logicznymi sytuacjami i barwnymi scenami walk. Jednak to nie czysta przygodówka w sztafażu fantasy, bo i miejsce na lżejsze postmodernistyczne zagrania i intertekstualizm się w książce znajdzie, chociaż wszelakie motywy to spójna całość.
Falcio val Mond, Kest i Brasti na skutek doświadczeń z „Ostrza zdrajcy” przeszli kilka zmian, spojrzeli na świat trochę inaczej i znaleźli w sobie szczyptę nadziei. Przysięga złożona królowi wciąż determinuje ich do działania. Mimo że są uznani za zdrajców i eufemistycznie mówiąc nie wszędzie przyjmują ich z otwartymi ramionami, nie ukrywają się w lasach jak banici, lecz zamierzają spełnić najwyższy obowiązek. A teraz, gdy po części udało im się wypełnić obietnicę, starają się ochronić to, na czym tak bardzo zależało nieżyjącemu monarsze.
Wprowadzone w momencie kulminacyjnym i epilogu zwroty fabuły stały się motywatorami działań bohaterów w „Cieniu rycerza”, więc odbiorcy powinni nastawić się raczej na kontynuowaniu wątku, niż wypełnianiu przez protagonistów nowych misji i tzw. questów, choć i te po drodze się napatoczą. Na szczęście de Castell w warstwie intrygi nie wrzuca niczego w stylu deus ex machina i nie robi z historii wydmuszki, wszystkie wydarzenia albo są skutkiem czegoś, albo wynikiem prawdopodobieństwa, zatem czytelnik nie powinien ani razu odczuwać zażenowania z mało logicznej fabuły.
De Castell nie odpuszcza też bohaterom – ma taką niemiłą zasadę, a właściwie korzysta z Prawa Murphy’ego, czyli jeżeli głównej postaci może przytrafić się coś nieprzyjemnego, prędzej czy później się przytrafi. Falcio jest tego najlepszym przykładem – stworzony na wzór popularnych sylwetek Dumasa – szlachetny, pomocny i honorowy, spotyka się z trucizną, która z każdą chwilą pożera go od środka, a śmierć może przyjść szybciej niż remedium. Wspomniałem też, że autor rozwija ich rysy psychologiczne, nadaje nowe motywacje, pozostawia piętno i doświadczenia, dzięki czemu mogą uczyć się na błędach.
Warsztatowo również nie jest źle. Dobrze złożone zdania, plastyka akapitów i przejrzystość sprawiają, że książkę „pochłania” się w dwa-trzy wieczory, a mimo szybkiego cieszenia się lekturą ani nie męczy, ani nie wynudza, wręcz przeciwnie zapewnia odrobinę przyjemności, relaksu oraz wyciszenia. A zastosowane przez de Castella rozwiązania i zabiegi trzymają w napięciu, bawią, rozśmieszają, a nawet smucą, bowiem wykreowany świat – odsłaniający w tym tomie jeszcze więcej swych tajemnic – to miejsce mroczne, przegniłe, psujące się od środka, pełne intryg i knowań, opisanych za pomocą trafnych, malowniczych metafor i porównań.
„Cień rycerza” bez dwóch zdań jest kontynuacją udaną, zapewniającą wszystko to, co poprzedniczka i oferująca rozwinięcia, jakie satysfakcjonują i nie są odgrzanym kotletem z części pierwszej. Sebastien de Castell lubi czarny dowcip, wartką akcję i zdarzenia, które pozostają z czytelnikiem na dłużej – właśnie to potwierdza lektura drugiego tomu cyklu „Wielkie Płaszcze”.