Zdawać by się mogło, że „Królowa Tearlingu” to kolejna ckliwa opowiastka o szlachetnej księżniczce, damie w opałach, która dopiero w rycerskiej obstawie jest wstanie przedsięwziąć jakiekolwiek działania. Sięgając po książkę, może się wydawać, że znowu niewinna dziewczyna stanie przeciw hordą złych – oczywiście do krwi i osocza – i żądnych władzy przeciwników, i mimo wątłych sił paradoksalnie zwycięży. Powieść na pierwszy rzut oka zdaje się być kalką sztampowych historii, z których nasionka wykwitnie następna opowieść romansowa czy romantyczna – jakich niemało – przeniesiona w realia quasimediewistyczne… Na szczęście, „Królowa Tearlingu” przełamuje wiele schematów, acz nie unika pewnych uproszczeń i czasami zapożycza tuzinkowe tropy.
Kelsea przez dziewiętnaście lat żyła w ukryciu, nie zdając sobie sprawy, jak świat wygląda naprawdę. Jedyna wiedza, jaką o rzeczywistości spoza jej azylu posiadała, pochodziła od opiekunów, którzy ograniczali jej kontakty z innymi osobami oraz starali nakreślić jej pewien zarys wszystkiego, co dzieje się w Tearlingu, królestwie, w którym przyszła na świat, królestwie, które doń należy. I chociaż takie wychowanie wydaje się okrutne, u jego podstaw leżało przede wszystkim dobro dziewczyny, bowiem jako prawowita następczyni tronu, byłaby narażana na wielkie niebezpieczeństwo, zwłaszcza, że przeciwnicy wyznaczyli za głowę Kelsea* wysoką stawkę. Jednak z dniem, gdy osiągnęła właściwy wiek, w progach jej tymczasowego domu staje zbrojny oddział, którego zadaniem jest przetransportowanie królewny do stolicy, aby tam przejęła rządy.
Przebieg fabularny wydaje się dość nietypowy a – zaskakująco – trafny, przez co mam na myśli, że autorka niejednokrotnie wiele protagonistce ułatwia i przeprowadza ją na skróty, notabene za „patronkę chrzestną” obiera jej Felicitas**. Jednak z drugiej strony, Erika Johansen dokładnie akcentuje związki przyczynowo-skutkowe, dzięki czemu wszystko opiera się jednak na logice. Wychowywana we względnym odosobnieniu, pod kluczem, dziewczyna wyrosła na istny ideał w każdym calu, i tak wyrusza do królestwa swych przodków, gdzie stopniowo obejmuje władzę. Na szczęście, mniej więcej od tego momentu zaczynają się schody urozmaicające lekturę. Kelsea trafia na dwór przesiąknięty malwersacjami, korupcją, spiskami, tajnymi układami i sekretnymi zbrodniami, słowem – na sam środek politycznej szachownicy. Ciekawie przedstawiono zresztą strukturę oligarchii, wywierającej mocny wpływ na młodą – w ich mniemaniu łatwą do zmanipulowania – królową, aby ta przystopowała z szlachetnymi reformami i pozostawiła w spokoju obecny stan rzeczy. Niemniej, nie tylko oni są dla Kelsea istotnym problemem, większe zagrożenie stanowi Szkarłatna Królowa z wrogiego Mortmesne, która jest postacią o tyleż niebezpieczną (choć w „Królowej Tearlingu” występuje wyłącznie w dialogach), co tajemniczą. W takim tyglu niegodziwości, niebezpieczeństw i wyzysku, Kelsea dorasta oraz próbuje doprowadzić do radykalnych metamorfoz państwo.
Mimo że intryga od czasu do czasu kuleje (co cechuje niemal wszystkie tomy wprowadzające), relatywnie przynosi zamierzony efekt – wciąga czytelnika i zapewnia mu kilka godzin niezobowiązującej rozrywki. Nie można tego niestety powiedzieć o kreacjach bohaterów. Postacie przeważniewzbudzają ambiwalentne uczucia. Główna bohaterka nie jest wcale archetypiczną królewną – jest twarda, piękna, mądra, odważna, szlachetna, wierzy w dobro ogółu, ale przez tę koronkę do miłosierdzia czytelniczego, odbiorca zaczyna myśleć, że coś jest nie tak. Na portrecie zarówno psychologicznym, jak i fizycznym bohaterki nie ma zasadniczo żadnych rys, w efekcie czego Kelsea wydaje się mniej ludzka. Królewna, mimo młodego wieku, zachowuje się nader doskonale, co zaburza nieco wizję i utrudnia czytelnikowi identyfikowanie się z nią. Pozostali bohaterowie, chociaż zarysowani nie najgorzej, stanowią dla niej tło, ale najciekawszą sylwetką – paradoksalnie jest ta, która występuje w powieści najmniej – Szkarłatna Królowa, którą póki co odbiorca może charakteryzować jako zdesperowaną oraz bezwzględną, i być może to dla niej, wielu czytelników odrobinę zdegustowanych nazbyt idealnym rysem Kelsea, sięgnie po drugą część.
„Królowa Tearlingu” to powieść, która nie została napisana kwiecistym językiem, czasami tempo akcji szwankuje przez mnogość opisów, acz książkę mimo wszystko czyta się szybko, a parę irytujących elementów świata przedstawionego i intrygi na szczęście nie zabija przyjemności z czytania. I chociaż utwór zdaje się również być opowieścią optymistyczną, to tak naprawdę jest to okrutna historia dojrzewana, wchodzenia w dorosłość, przekształcania się niewinnego kaczątka w łabędzia, łabędzia przywdziewającego purpurę i złoto, a co za tym idzie – dźwigającego ogromny ciężar odpowiedzialności. Jest tu wątek polityczny, moralny oraz etyczny, co – niewyłącznie – rzutuje tym, iż powieść odstaje nieco od mainstreamu youngadult. Nie można też nie wspomnieć, że obyło się bez topicznego dla tej literatury trójkąta miłosnego, co już obrazuje, iż można spodziewać się czegoś świeższego.
*Idąc za tropem redaktorki polskiego wydania, nie odmieniam imienia protagonistki. (przyp. autora)
** Felicitas – rzymskie uosobienie, bóstwo pomniejsze, szczęścia i pomyślności. (przyp. autora)