Ostatnio przeczytałem celowo i przypadkiem wiele komentarzy mówiących, że trzeci tom cyklu, „Komornik. Kant” został napisany na siłę, niepotrzebnie, niemało scen w nim rozdmuchano, niemało się powtarza, niemało nie ma zbytnio sensu. Ale mimo że owe opinie nie mijają się z prawdą i czasem są uzasadnione, zwieńczenie tego typu było potrzebne. Gołkowski potknął się tu parę razy, nadmiernie chciał uatrakcyjnić i napchać lekturę, lecz są w powieści wydarzenie konieczne do zrozumienia całości i poczucia usatysfakcjonowania.
Gołkowskiego czytać da się bez zgrzytów i z czystą przyjemnością, a czasem nawet można wyciągnąć z tej prozy coś więcej niż niezobowiązującą rozrywkę – pewne koncepcje, myśli i przesłania (choć upchane głęboko pod atrakcyjną, kolorową i przede wszystkim wulgarną szatą) mogą zostać przez uważnego i dociekliwego czytelnika wyłapane.
Świat został skazany przez Górę (coś na wzór wysokiej kasty aniołów) na zagładę, cywilizacje padły w okamgnieniu, ale niewiele z założeń poszło zgodnie z planem. Nie ma się także co dziwić, scenariusz spisano przed dwoma mileniami i uwzględniało technologię ówcześnie dostępną – tak więc zastępy niebieskie na bojowych rumakach, w potężnych rydwanach robili wrażenie, acz nijak radziło sobie ze zdezelowanym fiatem czy 125-tką. Apokalipsa nie wypaliła. Plan B pozwolił ludzkości dobrowolnie oddać się w ręce eksterminatorów, za obietnicę łona Abrahama i cudów nie widów. Jednak i to nie zapewniło absolutnego sukcesu. Dlatego powołano tzw. Komorników, ludzi gotowych ścigać pozostałych ludzi i wypełniać rozkazy Góry, aby nieco przedłużyć swą marną egzystencję na umierającej ziemi.
Sama koncepcja świata – skądinąd atut powieści – wydaje się całkiem ciekawa, Gołkowski miał dobry pomysł na uniwersum i udało mu się spójnie go zrealizować, choć w wielu miejscach – celowo – nadał realiom odrobinę nielogicznych barw. Co prawda nie jest to kompozycja odkrywcza, przełamująca granice i otwierająca nowy nurt w fantastyce. Jednak autor wybronił się utrzymując wszystko w pozornie poważnej, satyrycznej optyce.
Ezekiel Siódmy, niegdysiejszy Komornik, w trzecim tomie ma nie lada problem, bo cała nadzieja, jaką żywił wobec nowego Mesjasza stopiła się wraz z odkryciem i poznaniem, kim on (właściwie ona) tak naprawdę jest. Mała dziewczynka, Aurora i Maryam, jej matka, nie są tymi, kogo Ezekiel oczekiwał. A fakt nieposiadania przez małą żadnej mocy był niby gwóźdź do trumny. Mężczyzna nie zamierza się wprawdzie poddawać i za wszelką cenę chce strzec Aurory, chociaż na przeżycie nie mają jakichkolwiek szans.
Gołkowski dość równomiernie zagospodarował miejsce w „Komorniku” – wydarzenia istotne dla fabuły przeplatane są przez te schematyczne, sekwencje walk, ucieczek, spotkań o niewielkim znaczeniu. Dodatkowo: nie mogło zabraknąć konfrontacji z… „bossami” – tu też z poprzednio uważanym za największego złego oraz tym uważanym za potęgę dobrych (teraz w pewnym sensie „drugich” złych), i wieloma maszkarami utkanymi w umyśle autora na skutek inspiracji mitologią judeochrześcijańską. Wycięcie kilku (niepotrzebnych) scen uszczupliłoby odrobinę książkę, ale poprawiło kondycję (nie mylić z tempem) utworu.
Od początku wiadomo było, że nie czeka nas tu cudowne ocalenie, zmiecenie z powierzchni wszystkich złych, zagrażających ludzkości i rozpoczęcie odnowy „Edenu”. Niestety nie, tak nie będzie – Gołkowski rozpoczął apokalipsę i zakończył ją, choć nie do końca w taki sposób, jaki można było sobie wymyślić po dwóch poprzednich tomach. To też nie dziwi. Samotnik z Sochaczewa stosuje multum nielogicznych, absurdalnych motywów i zabiegów, opierających się na fundamencie tkanym z poważnych, realistycznych komponentów oraz paradoksalnych akcentów – co sprawia, że satyra potęguje się, motywacja Góry i Rewersu odkrywa swoją głupotę (celową część świata przedstawionego).
Trzecia część „Komornika” była potrzebna. Gołkowski musiał domknąć wszystkie wątki, zabawić się jeszcze chwilę w apokaliptycznym świecie z wyrazistym arsenałem fantasy, stanąć na wysokości zadania i oddać w ręce czytelników zwieńczenie. A to okazało się – mimo mieszanych w paru miejscach uczuć – całkiem zjadliwym, satyryczno-postmodernistycznym dziełem, oferującym chwilę rozrywki i kilka głęboko skrytych refleksji.