Po „Niebezpiecznych kobietach” przyszedł czas na „Łotrzyków” – drugi tom serii redagowanej przez George’a R. R. Martina wespół z Gardnerem Dozois. Tym razem motywem przewodnim są szumowiny, szelmy i cwaniaki w formie wszelakiej, czyli antologia opowieści łotrzykowskich, nie tylko tych ulokowanych w światach fantastycznych. Jak głosi notka: Wszyscy kochają łotrzyków. Trochę prawdy w tym jest. Ale sam bohater nie zawsze wystarczy, nawet nad wyraz świetnie skonstruowany, z paletą barw, może zostać przyćmiony przez nieciekawą, nużącą fabułę. Czy opowiadania zebrane w tomie są zatem godne poświęcenia przez czytelnika im uwagi, czy raczej nie wnoszą nic szczególnego i korzystają ze sławnych nazwisk redaktorów?
Dwadzieścia jeden tekstów wybranych przez Dozois i Martina w dużej mierze utrzymuje przyzwoity poziom, przysparza parę miłych chwil z lekturą odbiorcy oraz, w niektórych przypadkach, dobudowuje pewien element do dobrze już znanych uniwersów. W tym aspekcie otrzymujemy chociażby „Księcia Łotrzyka” imć Martina z „Pieśni Lodu i Ognia” czy „Drzewo Błyskawic” Patricka Rothfussa o Bast z „Kronik królobójcy”. Ponadto nie brak tu również opowiadań niezależnych – „Jak Markiz odzyskał swój płaszcz” Neila Gaimana to w „Łotrzykach” numer jeden, po nim ciekawą fabułą błyszczy Joe Abercrombie z utworem „Czasy są ciężkie dla wszystkich”, gdzie czytelnik ma przyjemność zapoznać się z intrygującym złodziejaszkiem. W zbiorze znaleźć możemy także historie stricte kryminalne – tu należy wymienić „Zły instrument” Bradleya Dentona, bądź „Proweniencja” Davida W. Balla. I chociaż na kartach antologii polscy odbiorcy mogą po raz pierwszy zapoznać się z nowymi nazwiskami, to nie brak w niej także innych kultowych dzieł pisarzy. Między innymi „Rok i dzień w starym Theradanie” Scotta Lyncha, swoją drogą średniawe, choć udowadniające, iż pisarz w motywach łotrzykowskich czuje się jak ryba w wodzie; „Transport posążków” GarthNix – intrygujące, lecz w ostatecznym rozrachunku przynoszące odczucie déjà vu; „Dziwny przypadek zmarłych żon” Lisy Tuttle, opowiadanie trochę za bardzo korzystające ze schematów, ale jako niezobowiązujące czytadełko całkiem niezłe.
Na pewno ciekawym doświadczeniem podczas czytania prawie tysiącstronicowego tomiszcza było porównywanie pisarskich warsztatów, poszczególnych stylów, sprawdzanie podobieństw i różnic – do czynienia mamy wszak z współczesnymi mistrzami. Co prawda, w zestawieniu z zachwycającym czarem pióra Gaimana, parę zasadniczo prostych i z pewnością nie tak wysokoartystycznych form wypadło nie najlepiej, ale i tak większość jest dobra, a niektóre niemal dorównują autorowi „Amerykańskich bogów”. Oczywiście, na łamach takiego omnibusa znalazł się poślizg. „Lepszy sposób, żeby umrzeć” Paula Cornella ma na przykład ten problem, że trudno odbiorcy odnaleźć się w realiach uniwersum, którego niekoniecznie musi znać, a opowiadanie mu w tym nic nie ułatwia. „Książę Łotrzyk” natomiast jest bodaj utworem przynoszącym najbardziej ambiwalentne uczucia. Z jednej strony otrzymujemy kawał ciekawej historii, z drugiej to zaledwie fragment, urywający się w ciekawszym momencie. Poza tym, Martin, miast skupić się na danej postaci, często odbiega od tematu.
„Łotrzyki” to ciekawy zbiór opowieści, które przedstawiają kilkanaście wariantów kreacji rabusia. Apetyt czytelnika na ów motyw przewodni powinien zostać nasycony, zwłaszcza, że do czynienia mamy z utworami, w których nie brak wszelakiego rodzaju spisków, intryg, przekrętów, forteli i zdrad, i to takich, zapadających na długo w pamięć. I mimo że okładka sugeruje, iż będziemy mieli raczej okazję wniknąć w światy quasiśredniowieczne, to w woluminie są przedstawione również uniwersa bardziej współczesne lub à la wiktoriańskie. Same dzieła zaś różnią się od siebie nie tylko gatunkiem, lecz też konwencją oraz przekazywanymi wartościami.
Biorąc pod uwagę to, że nie są to przesadnie długie utwory, a jest ich dokładnie dwadzieścia jeden, trudno napisać cokolwiek o treści wszystkich, aby nie zdradzić fabuły. Ale poza tym, redaktorzy postawili na dobre konie, opowiadania zostały napisane ze względu na warsztat znakomicie, a z poszczególnymi historiami różnie bywa, acz nie ma w książce ani jednego utworu słabego, niewciągającego czy po prostu nieprzetrawianego. „Łotrzyki” stanowi pozycję, która może poszerzyć czytelnicze horyzonty i przekonać do prozy nieznanych dotychczas pisarzy. Na pewno nie będzie zawodem i zaserwuje kilka przyjemnych, odprężających chwil.