Michał Gołkowski to świeży pisarz na arenie Fandomu, mimo że na swoim koncie ma już siedem książek, a jego dotychczas największą zasługą było wprowadzenie do Polski rozrywkowej i niezwykle ciekawej serii literackiej „S.T.A.L.K.E.R.”, która weszła w skład metaserii „Fabryczna Zona”. Takim sposobem na rynku pojawiło się parę intrygujących dzieł zza wschodniej granicy, ale także rodzimi autorzy uzyskali możliwość publikacji opowieści postapokaliptycznych, chociaż nie do końca wyszło im to, co wyszło zagranicznym twórcom i w dużej mierze poszli na łatwiznę. Gołkowski jednak nieco zboczył z tej ścieżki, niedawno przyszło mu napisać powieść fantasy, lecz nie zapomniał przy tym o apokaliptycznym zacięciu.
Świat miał się skończyć. Wybiła ostatnia godzina. Plan był gotowy od przeszło dwóch tysięcy lat z nawiązką. I co? Bóg zapominał i nie zjawił się na grand finale. Dlatego Góra, najwyżsi z najwyższych, postanawia rozpocząć ceremonię Armagedonu na własną rękę, co zresztą im nie przeszkadzało. Jednak wytyczne pozostawione w Biblii, szczególnie w „Objawieniu świętego Jana”, nie przewidywały, że ludzkość horrendalnie pomnoży swoją populację, a ziemska technologia przekroczy najśmielsze przewidywania anielskiej świty. Ale cóż… jak powiedziało się A, to trzeba powiedzieć i B. I tak, szlachetna i krwawa apokalipsa spaliła na panewce, a raczej na podkowie. Bo gdy potężny Jeździec Zagłady ma ścigać motocykl na koniu, to cały imponujący anturaż traci blichtr. Niemniej dokonało się… ale nie zakończyło. Góra postanawia powołać sekcję Aniołów Apokryficznych, którzy mają dokończyć robotę, lecz tym jakoś rączek się brudzić nie chce, więc sami też organizują odpowiednią jednostkę… z ludzi. Nazwanych, jakże urokliwie, Komornikami. Mniej więcej w takich okolicznościach Ezekiel Siódmy dostaje propozycję niemal nie do odrzucenia, zwłaszcza, gdy żona jest święcie przekonana, że to robota dla niego.
Brzmi niezwykle ciekawie, nieprawdaż? Owszem, treść – mimo kilku drobnych wad i dwóch-trzech większych – stanowi miłą alternatywę od przeważnie sztampowych, nierzadko niedopracowanych i prefabrykujących opowieści z mainstreamu postapokaliptycznej literatury (naturalnie, niemało jest również perełek). Jednak przy wgłębieniu się w historię nie raz czytelnik doznaje uczucia déjà vu. Primo, motyw nieobecności Boga w charakterze materialnym znakomicie spisywał się w utworach Kossakowskiej spod znaku „Zastępów Anielskich”, choć Gołkowski i stylem, i wyrazem tekstu do pięt autorce nie dorasta. Secundo, już widzieliśmy anielskiego cyngla, chłopca na posyłki i od czarnej roboty w „Kłamcy” Ćwieka, a i ten prozaik stoi jeszcze parę pięter nad stalkerskim pionierem. U Gołkowskiego przejawia się to w postaci Komornika, człowieka objętego ochroną i przywilejami, który musi spełniać brutalne zachcianki anielskich przełożonych. Nikt wszak nie zabroni autorowi operować owymi motywami, tylko podobieństwa są znaczące, acz w „Komorniku” mają nieco odmienny charakter, choć mniej więcej ten sam cel. Jednak ideologia dwóch wyżej wspomnianych pisarzy jest bardziej rozbudowana, ma za sobą poważne zaplecze oraz przejawia się w przesłaniu, u Gołkowskiego jest zgoła inaczej, bo większość – a niewiele póki co tego jest – zostaje nam podana wprost, być może to chwilowa zmyłka prozaika, pożyjemy zobaczymy. I dlatego – na razie – trzeba spoglądać na dzieło autora jako niezobowiązujące czytadło, czysto rozrywkowe. W takim wariancie, okrojonym z głębszych warstw, książka spisuje się znakomicie i dostarcza przyjemności z czytania, a czytać o czym jest.
Stylowo Gołkowski nie odstępuje od tego, co prezentował w „Drugim Brzegu” czy „Drodze donikąd” – szafuje prostym językiem, urozmaicając go od czasu do czasu niewybredną metaforą, a nierzadko serwuje fragment ordynarny czy obrazoburczy, ale w tym wypadku, dodaje to wyłącznie autentyzmu światu przedstawionemu. Światu, przesiąkniętemu na wskroś nienawiścią, brutalnością i okrucieństwem. Makabra, turpizm i groteska to trzy filary, na których podpiera się portret snutej opowieści, co w efekcie końcowym sprawia, że dzieło ma wyraz makabreski, a słownictwo tylko umacnia w takim przekonaniu. Notabene, wiele hiperbolizowanych aspektów ma wydźwięk satyry, ale niektóre aspekty wyzbyte są bądź stoją na naiwnych konstruktach. Nie można jednak powiedzieć, że wszystko już było, bo Gołkowski wpadł też na kilka swoich – może nie skrajnie innowacyjnych – pomysłów, jak zatrzymanie Ziemi, czego skutkiem jest globalne ocieplenie na jednej półkuli, oraz epoka lodowcowa i dni mroku na drugiej.
Warto także bliżej przyjrzeć się kreacjom bohaterów, Ezekiel Siódmy, Komornik, pierwsze skrzypce, osoba, która powinna być personą poważaną, stanowczą, twardą i bezwzględną, a cały ten rysunek psuje fakt, że to niezwykła gapa. Czasami jego niezdarność przyprawia o niechęć. Owszem, postacie z rysami, wyraźnymi wadami są bliższe czytelnikowi, co pozwala między innymi się z nimi identyfikować, ale bez przesady. Inną kwestię stanowią aniołowie – sztywniacy, którzy naturalnie na swoim stanowisku muszą trzymać pewien fason, acz nie znaczy to wcale, że mają być szyte na jedną miarę, jawić się groteskowo (co nie jest wadą), a przy tym pretensjonalnie (to już tak). I dochodzi do tego także ich modus operandi – czyli działanie mechaniczne i do przewidzenia. Na szczęście, odrobinę lepiej jest z sylwetkami przewijającymi się w tle oraz na trzecim planie. Czasem potrafią zaciekawić, czasem, ponieważ szybko – nomen omen – tracą głowę.
Sięgając po „Komornika”, sięga się mimo wszystko po dobrą rozrywkę. Brutalną, groteskową, ordynarną i pełną sprzeczności. Fabuła jest co prawda prostolinijna, niewyszukana, miejscami przewidywalna oraz prowadzona chaotycznie, ale Gołkowski stara się jak może, aby czytelnik się nie nudził, dlatego co i rusz rzuca mu ciekawe, pełnokrwiste ochłapy – sceny, które zapadają w pamięć. Czyta się szybko. Natomiast ironii, goryczy i czarnego humoru ci w „Komorniku” dostatek. Zastanawiam się tylko, czy to właśnie nie one sprawiły, że powieść ostatecznie jest odbierana pozytywnie.
Na koniec drobna uwaga: odradzam tę pozycję osobom wrażliwym na wszelakiego rodzaju obrazoburstwa, ponieważ podczas lektury uczucia religijne nie raz mogą być poddawane ciężkiej próbie.