Oczekiwanie od nowych młodzieżówek à la „Igrzyska Śmierci”, „Niezgodna”, „Więzień labiryntu” czy „Delirium” oryginalności i głębi w płaszczyźnie przekazywanych wartości oraz złożonej logiki jest analogią nadziei na wysokojakościowego kotleta w McBurgerze. A jednak Shannon się udało, ale umówmy się na początku, że do „Fahrenheit 451” Bradbury’ego czy „Władcy świata” Bensona trochę jej brakuje.
Wiele się zmieniło, odkąd Paige Mahoney wniknęła do świata odmienności, gdzie na przestrzeni miesięcy musiała w pocie czoła i torturach umysłu przemienić się w twardą, zaciętą kobietę, i nie być już wystraszonym, kruchym dziewczęciem, tak jak wcześniej. Jednak teraz musi borykać się z nowym wyzwaniem. Po brutalnych walkach stała się Zwierzchniczką, co oznacza, że teraz pod rządami ma londyńskich kryminalistów. Bez wyjątku. Pomimo wysokiego stanowiska, a także ze względu na fakt wystąpienia przeciw Jaxonowi Hallowi, nie narobiła sobie zbyt wielu przyjaciół, natomiast wrogów co niemiara. A każdy z nich tylko czeka na jedno złe posunięcie.
Shannon konsekwentnie rozwija fabułę, skupiając się na trzonie opowieści, choć nie traktuje po macoszemu wątków pobocznych. Obawa o to, czy siedmiotomowy cykl to mrzonka-tasiemiec pęka, gdy stykamy się z prozą autorki – widzimy, że nie jest to na siłę rozdmuchana seria, a wytrwale opisywana według przemyślanego planu. Umiejętnie łączenie warstw obyczajowej, szpiegowskiej, politycznej i mistycznej także można brać w poczet zalet, zwłaszcza, że tworzą spójny, zazębiający się i klarowny obraz, wysuwający się na pierwszy plan, ale i stanowiący całkiem wiarygodne tło.
Wspomniane przed chwilą warstwy są niezwykle istotne w świecie przedstawionym, który jak na melanż young adult dystopii i urban fantasy został pieczołowicie i z gracją odmalowany. Jednak tym razem Londyn i okolice nie wystarczył autorce, co również należy liczyć in plus, ponieważ nienachalne rozbudowywanie uniwersum, który ma odrobinę do powiedzenia w fabule, jest w tym wypadku bardzo pożądane. W utworze (dokładnie trzecim z cyklu) dochodzą nowe elementy mocno wpływające na dynamikę intrygi – szczególnie wyraźnie jawi się tutaj Tarcza Czuciowa, która w wielu miejscach psuje postępy Mahoney, a groźbą swych możliwości może budzić strach wśród całego środowiska jasnowidzów.
Wykreowanie bohaterów nie zostało zaniedbane, mimo dbałości w innych dziedzinach. Jako część świata przedstawionego sylwetki często pełnią funkcję tła i w „Pieśni jutra” ograniczają się do wykonywania konkretnych ról, ale nie brak w powieści także postaci wyrazistych, wybijających się przed szereg, czego dowodem główna bohaterka – niejednoznaczna w swym postępowaniu, choć mocno umotywowana i nakierowana na cel, co nie oznacza, że myślenie racjonalne zostawia gdzieś w szatni. Logika nie opuszcza jej, acz czasem świadomie musi postępować wbrew niej. Podobnie rzecz się ma innych charakterów.
Ostatnim istotnym punktem programu jest warsztat. Shannon potrafi prowadzić wyważoną narrację, unikając przegadanych scen i dłużyzn, aczkolwiek i one się podczas lektury zdarzają. Okraszenie zwrotami akcji, odkrywaniem tajemnic, próbami przechytrzenia i układanie nowych planów to coś, czego nie brakuje w życiu bohaterów. Czasem natomiast brakuje trochę wyczucia w dialogach – wydają się od czasu do czasu pretensjonalne, wymuszone, przydługie, a wystarczyłoby wpleść w nie ułamek życia i emocji, usunąć zbędne słowa i formułki. Od razu tempo powieści by się zwiększyło. O wątku romansowym na szczęście nie można powiedzieć wiele złego, bo chociaż korzysta z wcale oklepanych schematów, rozwija się na uboczu i póki co nie ma ważnego wpływu na wygląd całości.
W dobie prostych, nielogicznych młodzieżówek „Pieśń jutra” zdaje się lśnić niby „Wichrowe Wzgórza” pośród romansów, „Przypadki Robinsona Crusoe” w powieściach przygodowych, czy „Na południe od Brazos” na tle innych westernów. Często chwalone „Igrzyska Śmierci” mogą się schować, proza Shannon – mimo że głęboko zakorzeniona w poetyce young adult dystopii – nie zachwyca wyłącznie powierzchownością, lecz ma także „bogate wnętrze”.