Wydawać by się mogło, że mediewistyczna fantasy nie jest już w stanie zaszokować czytelników. Co i rusz pojawiają się tytuły udające „Pieśń Lodu i Ognia”, „Władcę Pierścieni”, „Conana”, „Ziemiomorze” czy „Skrytobójcę”, czasami zalśni ktoś taki, jak Brandon Sanderson czy Susanna Clarke; i gdyby na kopiowaniu sztafażu się skończyło, być może byłyby to utwory do przetrawienia, istnieje możliwość, że nawet ze smakiem. Niestety w kalkach rzadko kończy się na powielaniu tylko scenerii, czego skutkiem w nowych dziełachsą dobrze nam znane modele bohaterów,nieodkrywcza intryga oraz sensy, które od razu wskazują na tekst, z którego co nieco uszczknięto. „Władcy dinozaurów” Victora Milána mają podobno wprowadzać do literatury fantasy powiew świeżości… i dinozaury.
Raj to przepiękny świat, powołany do istnienia przez Ośmiu Stwórców, na którym wykwitła cywilizacja, zawierająca w sobie bogaty zbiór różnorodnych, odmiennych i barwnych kultur. Tym światem rządzą możni, dla których często ludzkie życie jest warte mniej, niż zajmowana przez nich ziemia. Nie ma dnia, aby ktoś na wspaniałym Raju nie ścierał się w pojedynku, walczył na śmierć i życie, bądź odliczał sekundy do własnej zagłady. Jednak takie realia, cała cywilizacja nie powstałaby, gdyby nie pomoc dinozaurów, a tych jest mrowie. Od olbrzymich brachiozaurów, przez postrachy niebios – azdarchy – i siejące spustoszenie tyranozaury, po zwinne raptory. To właśnie ogromne jaszczury pomogły wznieść królestwa, a potem zostały zagonione do roli albo na pole walki. W ten sposóbrycerz staje naprzeciw dwukrotnie większego od niego gada, armia zbrojnych ulega garstce gigantycznych drapieżców, a monarchowie nie są pewni swej władzy. Cesarz Nuevaropy, Felipe, jest w centrum tego wszystkiego i mimo że przez lata stanowił jedynie marionetkową głowę państwa, postanawia umocnić swoją władzę i przerwać wiążące go nitki, aby stać się niezależnym, znaczącym imperatorem. Jednak aby do tego doszło, musi wzniecić ogień wojny, jakiej jeszcze Raj nie widział, a tym samym zniszczyć ówczesny porządek świata.
Cały konspekt świata przedstawionego wydaje się niezmiernie intrygujący – i tak rzeczywiście jest. Sztafaż stanowi niewątpliwie najistotniejszy i wyróżniający element powieści. Wzorowanena Jesieni Średniowiecza cesarstwo, przepełnione licznymi knowaniami, konfliktami dynastycznymi oraz religijnymi, spiskami i uniami, sprawia, że odbiorca od razu zaczyna zestawiać fikcję literacką z faktami historycznymi, a autor co nieco mu w tym pomaga, stosując wobec regionów fonetycznie podobnie brzmiące, bądź takie same, jak w naszej rzeczywistości, nazewnictwo. Ale przecież takie cząstki, nawiązania, inspiracje w literaturze pojawiają się nie od wczoraj, a już na pewno nie możemy określić ich innowacją. Oryginalnym zabiegiem z kolei mianujemy wplecenie do utworu dinozaurów i sprawienie, że stanowią integralny – zarówno użytkowy, jak i istotny – komponent powieści. Na marginesie warto dodać, że Milán przed każdym rozdziałem serwuje quasi encyklopedyczne noty o danym stworze. Co ciekawe, takie podejście do tematu – mowa o wprowadzeniu do utworu jaszczurów – wychodzi całości in plus, bo książka do fantasy wnosi niejaki powiew świeżości. O bohaterach również warto wspomnieć.Ich mnogość z pewnością na początku nie nastawia dobrze czytelnika, ponieważ, podobnie jak u Martina, przyczynia się to często do urwania jednego wątku, przeskoczenia na drugi, co na domiar owocuje lekkim pogubieniem się kto jest kim, i kogo losy aktualnie się śledzi. Na szczęście, przebrnąwszy przez początek i będąc świadom tożsamości poszczególnych postaci, czytelnik, dzięki pokładom emocjonalnym zaszczepionym w sferze bohaterów, może tworzyć swoistą więź, a nawet się z nimi identyfikować.
Na czym polega jednak sama intryga? Fabularnie stety-niestety, czytelnik dostaje wariację „Pieśni Lodu i Ognia”. Nie raz śledzi się polityczne gierki, cały ich anturaż i zaplecze, do tego nieodzowny w tego typu literaturze motyw zemsty oraz wędrówki, bez których powieść nie mogłaby się obejść. Jakby tego było mało, autor nie kryje się z tym, że tu i tam uszczknął niemało. Już sam królewski stolec jest analogią Żelaznego Tronu, będącego we „Władcach dinozaurów” Zębatym Tronem. Ponadto tworzące się stronnictwa, arystokraci szafujący swoimi siłami tak, aby zyskać jak najwięcej, czy bezwzględni a podli wielmoża – to coś, z czego generalnie składasię fabuła. Ale są przecież dinozaury, ogromne spectrum wszelakich gadów i ptaków, które sprawiają, że malownicze krajobrazy i architektoniczne perły stają się jeszcze barwniejsze. Jednak czy to wystarczająco dużo?
„Władcy dinozaurów” łączą w sobie to, co znamy aż nadto: przemielone toposy, budujące napięcie suspens i – rzadszą – perypetię, walki o władzę i ziemię, zdrady, sojusze, tajemnice, konflikt interesów etc.; z tym, co znamy mniej: dinozaury, bohaterowie niejednoznaczni a różnorodni oraz innowacyjnie stworzone struktury kultur. Jednak w ostatecznym rozrachunku to kolejna „Gra o tron”, ciekawa i trzymająca czytelnika w błogiej niepewności, lecz jedyne, co w książce jest oryginalne to dinozaury (a może aż oryginalne?). Lektura niewątpliwie zasługuje na uwagę, sam jestem ciekaw dalszych losów, zaś tytuł polecam wszystkim miłośnikom Martina, zwłaszcza w oczekiwaniu na „Wichry zimy”.