Wydawnictwo MAG od niespełna roku serwuje czytelnikom prawdziwe przysmaki literackie spod znaku science fiction w serii Artefakty, w której oficyna stara się odświeżać bądź po raz pierwszy wydawać klasyki. Dotychczas ukazało się dziesięć tytułów na łamach serii i każdy był wart swojej ceny, ale wróćmy dziś do początku: 22 kwietnia 2015 i na rynku pojawia się powieść Johna Brunnera, „Wszyscy na Zanzibarze”, która okazuje się strzałem w dziesiątkę i świetnym otwarciem Artefaktów.
W pewnym hotelu spotyka się dwóch pozornie zwyczajnych delegatów wysokorozwiniętego Zachodu. Obaj wyruszyli w nieco sekretnym celu. Norman House to wiceprezes potężnej korporacji, która ma zamiar ruszyć z nową inwestycją, i właśnie tym ma zająć się Norman. Ani inwestowanie, ani tym bardziej budowa placówek nie jest czymś nadzwyczajnym w świecie przedstawionym, ale to miejsce do którego się wybiera House ma ogromne znaczenie. Wiceprezes wybrał się bowiem w podróż do Beninii, fikcyjnego państewka położonego w Afryce, przeludnionego, nękanego przez głód i pragnienie, pełne chorób; tam za zadanie ma zbadanie gruntu. Jego współlokator hotelowy, Daniel Hogan z kolei jest uśpionym szpiegiem, agentem rządowym, który został wysłany do azjatyckiego Yatakangu, aby dowiedzieć się co nieco o nowych osiągnięciach ichniejszej inżynierii genetycznej.
Treść podana w nadzwyczaj nietypowej formie (ale o tym zaraz) ma wiele kontekstów, jednym z nich są z pewnością problemy świata przyszłości – przeludnienie, wzrost przestępczości czy rozwój rynku narkotykowego to jedne z nich, ale Brunner dodatkowo przedstawił doktryny wysokorozwiniętych państw w niekorzystnym świetle, sprawiając, że nabierają barw dystopijnych: kontrola narodzin oraz inżynieria genetyczna może i wydają się dobre dla ogółu, lecz czy nie cierpi przy tym jednostka? W owej kwestii autor zaszczepił dość radykalną, makiawelistyczną zasadę, w której dobro państwa stoi na pierwszym miejscu. Chociaż z drugiej strony zwraca również uwagę na to, kto de facto rządzi krajem: politycy czy ogromne korporacje? Podczas lektury można niejednokrotnie mieć dylematy, bo wiele rzeczy jest niejednoznacznych. Niewątpliwie także niemałą rolę odgrywa tutaj kontrast – bogate USA i sięgające szczytów technologicznych Yatakang przeciw biednemu Beninii. Jednak mimo że w tych pierwszych poziom życia jest o wiele większy, to bezpieczeństwo nie jest już tak pewne jak w Beninii. Wysokorozwinięte państwa nęka wysoki procent przestępczości, z kolei afrykański kraj jest niemal pozbawiony bezprawia. Co ciekawe, Yatakang i USA nie są względem siebie zbyt przychylnie nastawione, co dodaje światu powieści, czy raczej nie-powieści (jak zwie ją Brunner), pewnego smaku i wyjaśnia modus operandi Hogana.
Jeżeli chodzi o formę powieści i jej niesztampowość, zacząć trzeba od tego, że sama powieść podzielona jest na cztery części – odpowiednio „Ciągłość”, „Na zbliżeniu”, „Świat tu-i-teraz” oraz „Kontekst”. „Ciągłość” przedstawia losy obu głównych bohaterów i stanowi zasadniczo motor napędowy intrygi, „Na zbliżeniu” natomiast przedstawia akcję z perspektywy drugoplanowych oraz epizodycznych postaci, „Świat tu-i-teraz” z kolei składa się na swoiste opisy świata przedstawionego w formie relacyjnej, pozbawione jakiegokolwiek komentarza; na koniec pozostaje „Kontekst” – jest to część stanowiąca summa summarum zbiór fragmentów audycji radiowych, wersów piosenek, spotów reklamowych czy wycinków gazet. Jak się okazuje poznanie wszystkich czterech komponentów pozwala w całości zrozumieć dość chaotyczną strukturę fabuły oraz w pełni zróżnicowanie i motywy świata przedstawionego.
John Brunner poświęcił zdecydowanie mało uwagi bohaterom – poszczególne portrety psychologiczne wprawdzie nie są wybrakowane, ale poza dobrze zarysowanymi protagonistami, pozostałe sylwetki zasadniczo ograniczają się do wypełnienia tła bądź służą jako „oko czytelnika”. Inaczej ma się obraz socjologiczny, który jest złożony i rozbudowany (o tym jednak powyżej) i przez taką swego rodzaju przepaść między przedstawieniem jednostek i ogółu powieść może wydawać się pozornie lekko niedopracowana. Jednak taki był zamiar autora i obranej przezeń konwencji.
„Wszyscy na Zanzibarze” to powieść nierówna, poszatkowana i trudna w odbiorze, dla łowców nietypowych przygód i miłośników lekkich historii stanowi pozycję, którą należy omijać szerokim łukiem, zaś dla wytrawnych a wymagających czytelników, szukających czegoś więcej to tytuł w sam raz. Choć przebrnięcie przez karty powieści z pewnością nie będzie niedzielnym spacerkiem.