Kawerna: Gazeta Fantastyczna
MEDIA
Kategorie: Recenzje

RECENZJA: CZARNE | Tam, gdzie strach pachnie kurzem i kredą

Nie każda książka zaczyna się jak opowieść z kartonowego pudełka po herbacie z lat 30. – z portretem, letnim kurortem i delikatnym muśnięciem erotyzmu. Ale Czarne Anny Kańtoch właśnie od tego zaczyna – i robi to z takim wyczuciem, że czytelnik przez moment myśli, że oto nadchodzi nostalgiczna powiastka o wakacjach sprzed wojny, ewentualnie romans z kropelką absurdu. A potem wszystko zaczyna się rozpadać.

Rok 1935? A może 1914? W Czarnem, małej miejscowości z duszą i przeszłością, zjawi się aktorka. Piękna, utalentowana, magnetyczna – kobieta, której obecność natychmiast zmienia układ sił w domu lekarza-amatora i jego rodziny. Żona patrzy z niechęcią. Córka – z pożądaniem. Malarz – z zachwytem. A coś pod powierzchnią tej historii już zaczyna buzować, już wyciąga macki, by objąć wszystkich uczestników tej dusznej gry w pozory.

I nie, nie ma tu demonów. Ale są tajemnice, które gniją.

To nie kryminał. To wspomnienie z pęknięciem

Całą historię poznajemy z perspektywy dziewczyny, która kiedyś była częścią tamtego domu – a teraz próbuje zrekonstruować, co się właściwie wydarzyło. Jej wspomnienia są pełne luk, skrawków, emocjonalnych wiraży, które trudno przejść obojętnie. Każde zdanie przypomina próbę zanurzenia się w wodzie pełnej mułu – coś tam widać, ale nie wiadomo, czy to rzeczywiście było, czy tylko się śniło.

W miarę jak poszukiwania narratorki prowadzą ją przez szpital psychiatryczny, seanse spirytystyczne i rozmowy, których nikt już nie chce prowadzić, historia coraz bardziej przypomina labirynt zbudowany z niepokoju, podświadomości i skrywanych lęków.

Wszystko to dzieje się w Polsce, która niby jeszcze nie przestała być międzywojenną idyllą, ale już czuć, że zaraz coś runie. Kańtoch nie pisze o historii – pisze o cieniu, jaki historia rzuca na ludzi, którzy chcą tylko przeżyć jedno lato. I nic im z tego nie wychodzi.

Gatunki się rozpływają. I bardzo dobrze

To nie jest klasyczny kryminał, choć jest zbrodnia. To nie jest realizm magiczny, choć granica snu i jawy jest tu cienka jak firanka w pensjonacie. To nie jest powieść historyczna, choć tło zostało zrekonstruowane z pietyzmem godnym archiwisty z obsesją. To po prostu Kańtoch – autorka, która nie musi wybierać konwencji, bo potrafi wszystkie jednocześnie okiełznać, a potem subtelnie podważyć.

Styl? Precyzyjny, elegancki, gęsty od podtekstów. Nie znajdziesz tu banałów ani zdania, które byłoby przypadkowe. Każda rozmowa ma drugie dno, każda scena buduje nie tylko fabułę, ale i atmosferę. A gdy w finale okazuje się, że nic nie jest takie, jak się wydawało – nie czujesz złości. Czujesz satysfakcję, że autorce udało się cię wyprzedzić, ale nie oszukać.

Historia, która wciąż trwa

Czarne to książka, która nie ma prawa działać – bo przecież łączy tak wiele: sztukę, wspomnienia, queerowe napięcia, przemoc, tajemnicę i melancholię – a jednak działa. I to jak. Zostawia po sobie osad emocji, którego nie da się łatwo zmyć – i każe zadać pytania, na które nie istnieją jednoznaczne odpowiedzi.

Jeśli lubisz powieści, które są jak stare zdjęcia – wyblakłe, ale z detalami, które niepokoją – to Czarne cię zachwyci. A jeśli liczysz na klasyczny kryminał, po którym można spokojnie iść spać, to lepiej zaparz sobie melisę. Tu nic nie kończy się wtedy, gdy zamykasz książkę.