Kawerna: Gazeta Fantastyczna
MEDIA
Kategorie: Recenzje

RECENZJA: FACHOWIEC | „Mamy Johna Wicka w domu”

Są filmy, które powstają z potrzeby serca. Są też takie, które powstają z potrzeby rynku. A czasem pojawia się produkcja, która nie powstała z żadnej potrzeby – tylko z błędnego przekonania, że jeśli coś się kiedyś sprawdziło, to wystarczy to powielić, zwiększyć głośność i dodać kilka efektownych wybuchów, by znowu zadziałało. Fachowiec Davida Ayera jest właśnie takim przypadkiem. To nie kino zemsty. To nie thrillujący powrót do formy. To ćwiczenie stylistyczne bez treści, demonstracja znajomości reguł bez próby ich zastosowania z sensem.

Jason Statham, znany z tego, że potrafi zamienić milczenie w narzędzie narracyjne, tym razem został zmuszony do wypowiadania zdań, które brzmią jakby wyjęto je z generatora dialogów do gry akcji z 2011 roku. Aktorstwo ogranicza się do permanentnego zmrużenia oczu, westchnięcia i grymasu męskiej zadumy. Rzekoma dramatyczna motywacja, czyli porwanie córki szefa głównego bohatera, jest tak przewidywalna, że trudno ją nazwać czymś więcej niż funkcją fabularną. Żadnych emocji. Żadnego konfliktu wewnętrznego. Po prostu: przemoc uruchamia przemoc. Po raz enty.

Narracja filmu jest tak chaotyczna, że ma się wrażenie, iż scenariusz powstawał na bieżąco – na planie, między kolejnymi ujęciami. Motywacje zmieniają się z minuty na minutę, jakby ktoś nie doczytał poprzednich scen. Wątki się zapętlają, a niektóre sprawiają wrażenie, jakby miały zakończyć się zupełnie inaczej, ale nikt nie pamiętał, w jakim kierunku zmierzały. Fachowiec wygląda, jakby był zmontowany z trzech wersji tego samego filmu, bez decyzji, którą uznać za ostateczną.

Sceny akcji, zamiast nadawać rytm, spowalniają tempo. Brakuje napięcia, choreografia walk przypomina taniec wykonywany przez kogoś, kto usłyszał tylko pierwszą zwrotkę piosenki. Niby wszystko się zgadza: są ciosy, są cięcia, są wybuchy, ale nie ma żadnej emocjonalnej osi, żadnej struktury, która budowałaby napięcie. Wszystko dzieje się, bo musi się dziać. Każde ujęcie to odfajkowany punkt na liście obowiązkowych klisz.

Największym grzechem tego filmu jest jednak bezdenna powtarzalność i brak ambicji. Jeśli istnieje jakieś piekło dla scenarzystów, to właśnie tam rozgrywa się ten film – w kręgu wiecznego powtarzania raz opowiedzianej historii, z każdym kolejnym przebiegiem coraz mniej wiarygodnie. Nawet czarne charaktery wydają się już znudzone tą formułą. Mafia? Oczywiście. Porwanie? Oczywiście. Samotny mściciel, który odcina się od przeszłości, a potem robi dokładnie to samo, co robił kiedyś? Oczywiście. Niektóre sceny wyglądają jakby zostały zapożyczone z innych filmów z udziałem Stathama, tylko podmieniono dialogi. Choć i co do tego mam wątpliwości.

Muzyka, która powinna wspierać dramaturgię, zdaje się zupełnie odklejona od obrazu. W jednej scenie towarzyszy brutalnej walce, ale buduje nastrój jak z reklamy kawy. W innej podbija napięcie tak bardzo, że zdradza zakończenie sceny jeszcze przed jej rozpoczęciem. Atmosfera? Brak. Estetyka? Gdzieś między reklamą siłowni a pilotem serialu, który nie dostał zamówienia na więcej odcinków.

Ostatecznie Fachowiec to film nie tylko nieudany – to film, który nawet nie wie, czym chce być. Czy ma to być poważna opowieść o przemocy i jej cenie? Czy może pulpowe widowisko dla fanów szybkich pięści i mocnych tekstów? Nic z tego nie działa, bo każdy z elementów stoi osobno, nie wchodząc w żadną sensowną relację z resztą. Zamiast spójnej narracji, dostajemy montaż scen akcji, przetykanych pustymi dialogami i próbami budowania dramaturgii przez spojrzenia, które nie mają się w co wgryźć.

Fachowiec nie jest zły dlatego, że jest prosty. Jest zły, bo jest leniwy, wtórny i zupełnie nieprzemyślany. To film stworzony przez algorytm nostalgii, nie przez ludzi, którzy mają coś do powiedzenia. I dlatego – nomen omen – zasłużył na tytuł. Bo fachowiec to ktoś, kto zna się na swoim rzemiośle. A ten film pokazuje, jak daleko twórcom do takiego miana.

Także nie – to nie jest John Wick. To nie jest nawet jego zapomniany kuzyn. To John Wick w wersji demo. I to takiej, która sama się zawiesza.