Są filmy, które porywają od pierwszych minut, a potem opadają jak tort bez kremu. Przyjmij / Odrzuć, techno-thriller od Christophera Landona, balansuje właśnie na tej granicy. Z jednej strony ma duszną atmosferę, niepokój osadzony w świecie nowoczesnych technologii i mocny, bardzo ludzki punkt wyjścia. Z drugiej – to opowieść, która w drugim i trzecim akcie robi się przewidywalna, nieco przegadana i obciążona kliszami o kobiecej traumie, które nie mają już tej świeżości i siły przebicia, jaką miały jeszcze kilka lat temu.
Film opowiada o Violet (świetna, bardzo zaangażowana Meghann Fahy), wdowie po przemocy domowej, która po raz pierwszy od lat decyduje się na randkę. Spotyka Henry’ego (Brandon Sklenar) w eleganckiej restauracji w Chicago. I wtedy zaczyna się gra: na jej telefon spadają anonimowe wiadomości z instrukcjami: ma nie zdradzać nic nikomu, ma postępować zgodnie ze wskazówkami, a jeśli nie, zginą jej syn i siostra. W jej domu jest zamaskowany napastnik. W restauracji może być każdy: kelner, pianista, sąsiad z drugiego stolika. I może właśnie Henry.
Film nie traci czasu – napięcie rośnie od razu. Landon umiejętnie korzysta z jednej przestrzeni, tworząc klaustrofobiczną pułapkę – restauracja staje się czymś w rodzaju szklanej klatki, a kamery, lustrzane odbicia i spojrzenia nieznajomych potęgują paranoję. To Hitchcock w czasach TikToka, na pozór. Ale tylko na pozór.
Bo im dalej, tym bardziej ta intensywność rozmywa się w zbyt dosłownych ekspozycjach. Film, zamiast zaufać subtelności aktorstwa Fahy i dobrze poprowadzonym napięciom, raz po raz wraca do retrospekcji z przeszłości Violet. Sceny przemocy, sceny terapii, sceny wyznań – to wszystko jest zrozumiałe dramaturgicznie, ale przez swoje nagromadzenie staje się wręcz nachalne. Nie poznajemy jej przez działanie, lecz przez wspomnienie, a to – paradoksalnie – odbiera jej siłę i agencyjność w czasie realnego zagrożenia.
To o tyle rozczarowujące, że Fahy gra znakomicie. Jej Violet to nie tylko kobieta skrzywdzona, ale i kobieta z wolą przetrwania. Czuje napięcie, ale go nie eksponuje. Walczy, choć nie wprost. Gdy próbuje znaleźć sposób, by przetrwać kolację, a zarazem uratować rodzinę, naprawdę widać w niej tę cichą inteligencję, strach podszyty determinacją, zmęczenie światem, ale i chęć odzyskania własnego życia. To postać, która mogłaby unieść mocniejszy, mniej dosłowny dramat psychologiczny – ale nie w tym filmie.
Zresztą Przyjmij / Odrzuć jest właśnie tym: filmem nieźle zagranym, ciekawie pomyślanym, ale tonącym w niedopracowaniach trzeciego aktu. Finał robi się przesadzony – sceny z napastnikami ocierają się o horror klasy B, napięcie ustępuje absurdowi, a logika konspiracji zostaje naciągnięta do granic wiarygodności. Krytycy zauważali (m.in. w ScreenZeal i WhatToWatch), że postacie nagle zyskują umiejętności fizyczne i siłę godną Michaela Myersa, a realna psychologia zmienia się w kreskówkową groteskę. Trudno nie przyznać racji.
Zawodzi również technologia – czyli tytułowa aplikacja “Drop”, przez którą Violet otrzymuje instrukcje. Pomysł jest nowoczesny, pasujący do cyfrowych lęków ery AirDropów i zhakowanych domów. Ale zamiast stworzyć z tego cyfrowy koszmar, twórcy korzystają z niej jak z dekoracji – narzędzia fabularnego, nie źródła napięcia. Brakuje głębszej refleksji nad kontrolą, nad inwigilacją, nad tym, jak Internet nie tylko obserwuje, ale i przepisuje naszą tożsamość. A szkoda, bo materiał był.
Brandon Sklenar jako Henry wypada przyzwoicie, choć jego postać służy głównie jako „lustro” dla lęków Violet. Chemia między nimi jest, ale nie na tyle intensywna, by stanowić kontrapunkt dla zagrożenia. Otoczenie – kelnerzy, klienci, goście – to raczej manekiny niż realne postacie. Część z nich służy za fałszywe tropy, inne za elementy scenograficzne. Nie mają ciężaru, który mógłby rzeczywiście podkręcić atmosferę niepewności.
Przyjmij / Odrzuć nie jest filmem złym: jest filmem umiarkowanie dobrym, który bardzo chciał być wielki, ale nie zaryzykował dostatecznie, by sięgnąć po więcej. To klasyczny średniak: efektowny wizualnie, z dobrym aktorstwem, emocjonalnym tematem i przyzwoitą reżyserią. Ale też z brakiem głębi, z przeciążoną narracją i trzecią częścią, która rozsadza logikę całej konstrukcji.
Summa summarum: to film, który warto obejrzeć dla Meghann Fahy, dla początkowego napięcia, dla klimatu. Ale nie oczekujmy rewolucji. To nie Zaginiona dziewczyna ani Parasite. To raczej Black Mirror w wersji dla kina mainstreamowego – przystępny, ale uproszczony, emocjonalny, ale mało odważny. I choć oprawca mógł być ciekawą figurą do analizy, jego „dlaczego” okazuje się mniej przerażające niż to, jak bardzo ta historia nie pozwala nam zadać pytań.
Po seansie zostaje uczucie: dobrze, że to tylko film. Ale jeszcze lepiej byłoby, gdyby był trochę lepszy.