Seria Hill House Comics rozgościła się nad Wisłą całkiem szybko i choć zwykle prezentuje opowieści raczej sztampowe, z tych, które mogłyby gościć wśród literatury groszowej (acz na zdecydowanie wyższym poziomie technicznym oraz warsztatowym, aby oddać autorom komiksów sprawiedliwość), to pozostaje z czytelnikiem na dłużej, ma nie bardzo banalne przesłanie i z pewnością lektura tychże historii nie jest czasem straconym.
Joe Hill nie ukrywa, że miała być to opowieść będąca mieszanką Lovecrafta i kina lat 80. z naciskiem na „Coś” Johna Carpentera. Sama nazwa „Toń” może już budzić pewne skojarzenia, a w posłowiu scenarzysta tylko potwierdza, że to właściwy trop. I zamierzony zabieg. W komiksie nie brak wielu innych takich tropów. Na szczęście w wielu przypadkach nawiązania są bardziej dyskretne. Jednak nie zmienia to faktu, że trzon silnie odwołuje się do tradycji Lovecraftowskiej, niemniej przełamuje ją i stawia czytelnika przed grozą właściwie rozpoznaną, a przynajmniej taką, która pozwala szybko się zidentyfikować i nie budzi takiego lęku, gdy odbiorca wie, czego się po niej spodziewać.
Z niewielkiego atolu w Cieśninie Beringa dobywa się sygnał pomocy. Nic w tym dziwnego, takie wezwania zdarzają się na co dzień, może akurat nie z tak odległych i mało dostępnych miejsc, ale zawsze. Osobliwe jest w tej sytuacji to, że sygnał pochodzi ze statku, który zaginął przed niespełna czterdziestu laty. Dodatkowo sprawą interesuje się pewne korporacja, najmująca do odszukania wzywającego pomocy statku ekipę ratunkową, na co dzień po prostu holującą wraki i wyławiającą zgubione kontenery. Na miejscu okazuje się, że sprawa ma charakter co najmniej niepokojący, a w grę wchodzą istoty z gwiazd.
Jak można się domyśleć – całość będzie polegać na rozwiązaniu zagadki zaginionego statku oraz drogi do konfrontacji z obcą cywilizacją. Jaki będzie miała charakter owa konfrontacja? Byłaby to niewątpliwie informacja, która zepsułaby ewentualną lekturę. Hill poprowadził całość w taki sposób, że czytelnik nie będzie czuł się zażenowany, nie ma tu wprawdzie wielkich zwrotów akcji, niespodziewanego, rewolucyjnego rozwiązania fabularnego – w tym względzie autor jest aż do bólu poprawny Ale mimo braku odkrywczości i sztampowego przebiegu narracji, komiks czyta się przyjemnie i trudno odczuć w którymkolwiek momencie dłużyzny. Napięcie rośnie, akcja się rozpędza, odbiorca co i rusz otrzymuje nową porcję ekspozycji (podaną bez nachalności) i dochodzi do finału. Koniec trochę zbyt bardzo optymistyczny, niemniej spójny ze światem przedstawionym i bez większych absurdów.
Co zatem czyni „Toń” wyjątkową? Właściwie trudno określić. Świat ma coś w sobie, acz czuję, że potencjał nie został należycie wyczerpany – i to nie przez wzgląd, że autor ostatecznie odszedł od inspiracji, tylko niektóre rozwiązania fabularne były odrobinę zbyt mało wiarygodne i przekonujące (wciąż nie odbieram im prawa do sensu). Bohaterowie powinni być wyraziści, szczególnie, że twórca obdarzył ich atrybutami pozornie charakterystycznymi i na tyle różnymi, że nadal ich pamiętam, chociaż czuję, że szybko zatrą się w pamięci – brakuje im jakiejkolwiek charyzmy, nadane cechy są tak naprawdę powierzchowne, a rys psychologiczny to prosty szkic na kartce… Szkoda. Dobrze napisane postacie mogłyby odpowiednio przyprawić tę (komiksową) potrawę. Fabuła ma kilka jasnych punktów – rozwiązanie tajemnicy jest jedną z nich, acz nie w całości (po drodze twórca nieco zbłądził i się rozwodnił) – w większości jest jednak szablonowa, nie do końca oddaje hołd dziełom, na których się wzorowała, i wyłącznie przyzwoity warsztat uratował całość, która szczęśliwie pozbawiona jest większych nonsensów.
Graficznie Stuart Immonen nie zrobił żadnego popisu. Mam wrażenie, że panowie zapowiedzieli coś nietypowego, a potem zgodnie umówili się, że będą tworzyć warstwę fabularną i warstwę wizualną na tym samym poziomie – poprawnym. Nie ma tu więc niczego, czego nie widzielibyście u innych utalentowanych, ale tworzących przede wszystkim masówkę rysowników. Widać warsztat, widać wyczucie anatomii i dynamiki, widać, że wszystkie lekcje zostały odrobione albo Immonen to urodzony talent. Choć talentem tym nie raczył obdarzyć „Toni”. Sięgnijcie po któregoś z nowych, twardookładkowych, seryjnych „Batmanów” – zapewne zrozumiecie, co mam na myśli mówiąc o zaprezentowanym tu stylu. Niewyróżniający się. Ani nie bezczelnie niedbały.
Joe Hill miał pomysł na „Toń”. Zrealizował go i wyszło poprawnie. Niestety, nie ma tu innego odpowiedniejszego słowa. Poprawna jest fabuła. Poprawny jest świat. Poprawna jest nawet kreska Immonena. Jedynie okładka obiecuje coś naprawdę niepokojącego. Może na początku wizja czegoś takiego jest budowana, ale te fundamenty są na tyle słabe, że nie dotarłszy do środka opowieści już dawno czar prysł.
Powieść graficzną „Toń” Joego Hilla i Stuarta Immonena
oraz wiele innych komiksów, książek czy gadżetów
znajdziecie w sklepie Gandalf.com