A jednak tu jest,
Tu jest coś nie tak.
Krew mnie zalewa
I serce szybciej bije
Otwarte dłonie zmieniają się w pięści
Mówisz to do kogoś
A on nie chcę słuchać
I tylko język plącze się i staje kołkiem
Kiedy próbujesz wyjaśniając coś zmienić…..
Czas na historię, która wydarzyła się nie tak dawno temu, zaraz po zimnej wojnie. Wielu już o niej zapomniało, dlatego postaram się ja wam przybliżyć jak tylko najlepiej mogę.. Hm…Pamięć już nie ta….. Wielka potęga tamtejszych ludzi została zmieciona z powierzchni Ziemi a Świat pogrążył się w mroku…
Zacznę…
Oblężenie trwało od wielu miesięcy. Wielkie ciemności zaległy nad Krajem Ajatos od czasu najazdu wojsk Garesa (dowódcy Orków z zewnętrznego Świata). Zielony do tej pory kraik niszczał w oczach a armie Orków pastwiły się nad ocalałymi ludźmi mordując ich bez litości, jedyną ostoją starego porządku stanowiła stolica Ajatos Naria. Potężny zamek raz po raz odpierał ataki rozwścieczonych oddziałów Orków i “złych ludzi”, którzy znieść nie mogli swojej bezsilności wobec murów twierdzy, których nie mogli skruszyć i wobec obrońców, których nie mogli zabić. Ich jedynym zwycięstwem nad zamkiem i jego mieszkańcami było zasnucie nieba czarnymi jak smoła chmurami, które nie przepuszczały nawet promyka słońca. Brak tego ostatniego bardzo ciążył obrońcom, którzy trwali na murach w ciemności z sercami przepełnionymi nadzieją gdyż o wierze zapomnieli już dawno. Orkowie nie dawali o sobie zapomnieć nawet na chwilę raz za razem szturmując żelazną bramę z wściekłą zaciętością ludzi północy, o których dawno już Świat zapomniał. Z opowieści znane były tylko czyny tych odważnych ludzi, których zniknięcie rozpoczęło Erę ciemności i wiecznej walki ze wszechogarniającym złem ciągnącym ze wschodu w postaci chmar Orków, “złych ludzi” i Demonów. Tak wszystko zaczęło się od Demonów, nie może raczej nie, wszystko zaczęło się od Kata Katanii, jak zaczęto go potem nazywać, od władcy kraju wschodu, który zawarł pakt z władcą Demonów Tianosem. Niestety nie spełnił wymagań tego ostatniego, więc zginął jako pierwszy, a potem…. a potem jego naród. Rasa istot z zewnętrznego Świata rozpanoszyła się wtedy po Katanii zabijając i paląc wszystko, co stanęło na jej drodze, ludzie te istoty nazwali “nieczystymi istotami”…. Demonami. Były to stwory o wiele potężniejsze od ludzi nie tylko przewyższające ich siłą, ale i inteligencją. Rasa demonów dzieliła się na kilka kast od najinteligentniejszych po najgłupsze. Te najniższe w hierarchii nie potrafiły nawet mówić, potrzebowały tylko jedzenia i Pana by nimi kierował(podobne do ludzi naszych czasów), to był cel ich życia być używane do brudnej roboty, zazwyczaj walki, ale nie tylko…..
Od czasu rozpoczęcia kolonizacji Katanii przez Demony strach padł na cały cywilizowany Świat, a ludy Eii rozpoczęły przygotowania do wojny. Miała to być ostatnia wojna w ich historii, długiej i gwałtownej. Jak to mówią “wszystko się kończy” tak i czas ludzi przeminął wraz z nadejściem żelaznej, mrocznej potęgi, której celem, może nie nadrzędnym, było zniszczenie ludzkości… ale….nie do końca…. Tianos miał nieco inne plany dalszej ewolucji ludzi, ale o tym później…
Po zdobyciu Katanii Pan demonów nie mógł sobie pozwolić na stratę większej liczby poddanych, więc zaczął zastanawiać się nad wcieleniem w życie swego planu stworzenia potężnej armii złożonej z istot łatwych do kontrolowania i równie potężnych jak Demony. Tak narodził się ród najpotężniejszych wojowników, jakich Świat mógł oglądać, byli to Qar-Anad przez ludzi zwani Orkami. Na początku było ich niewielu, lecz w miarę rozwoju sił Demonów na Eii rosła też liczba Orków, a ich armia nazwana Hordą została skierowana do obrony granic Katanii. Wielką oni posiadali siłę acz nie grzeszyli inteligencją, oczywiście tylko żołnierze gdyż dowódcy nie ustępowali w niczym Demonom wyższych rodów.
Wraz z rosnącą liczbą Orków na Ziemi, zmniejszała się liczba samych Demonów. Wracały one do swego świata ciągnąc ze sobą pożywienie, czyli ludzi rozkoszując się zwycięstwem. Jedynie Gares, na dźwięk tego imienia drżeli nawet obrońcy, Narii, pozostał na Eii dowodząc Hordą z polecenia Tianosa. Podobno jego moc była ogromna i niezrównana, bez niczyjej pomocy potrafił zniszczyć całe miasto jedynie przy użyciu magii. Przeciwko Garesowi i jego armii stanęła do walki cała ludzkość, stanęła do walki ostatni raz, choć może niezupełnie……
Kolejnym po Katanii krajem podbitym przez Orków była Narkonia. Wojna trwała bardzo krótko, gdyż Narkonianie nie byli wojownikami, lecz kupcami i rzemieślnikami. Horda długo jednak zajmowała się plądrowaniem tych ziem, bardzo bogatych i wcale nie małych, co dało czas innym krajom na przygotowania do obrony swych granic. Na niewiele się to niestety zdało, wojska barbarzyńskich Orków były niepokonane. Człowiek w walce z nim był prawie bezsilny, nie mógł równać się z jego siłą i wytrzymałością. Dlatego też Gares podbił bez trudu Derynię, Tajmos, Warsalię, kontynuując swój pochód ku morzu. Tak… to na błękicie morza kończyła się cywilizacja i wszystko, co ludzkie zarazem, to ku morzu kierowali swe spojrzenia obrońcy, Narii gdy siadali wycięczeni na murach po odparciu kolejnego szturmu, to ku morzu spoglądał zmęczony wojną król Ajatos Naress, to ku morzu w końcu spoglądał sam Gares wypatrując w tych błękitnych falach rychłego zwycięstwa. A zwycięstwo było naprawdę blisko, po zdobyciu Warsalii jedynym wolnym krajem pozostała Ajatos, nadmorska, bogata kraina, mądrze rządzona przez królów z rodu Taam-rion (najstarszego na Eii). Głównym punktem oporu Ajatan była stolica Naria, położona na skalistym wybrzeżu morskim, na którym stał potężny zamek, niezdobyty od wieków. W ciągu miesiąca Orkowie zdobyli całą Ajatos paląc i niszcząc wszystko na swej drodze. Jednak do kilku miejsc się nie wdarli, miejscami tymi była Naria i serca jej obrońców, którzy z największym poświęceniem walczyli o wolny Świat. Wiedzieli oni, że już dalej się cofnąć nie mogą i nie cofnęli.
Pierwsza fala ataków na Narię została odparta zaskakując Hordę liczącą na szybkie zwycięstwo. Wojsko Garesa przystąpiło do oblężenia, które miało trwać parę dni, a trwało już cztery miesiące. Obrońcy stracili wszystko, co kiedykolwiek przypominało im o dawnych czasach, nawet słońce, którym się dotąd cieszyli zostało im zabrane, musieli walczyć w mroku. Gares podstępnie chcąc złamać ich morale zasnuł niebo chmurami czarnymi jak smoła, przez które promień słońca najmniejszy się nie przedarł. Mimo ciemności i braku szansy na zwycięstwo Naria broniła się niezłomnie.
Jak mówią słowa przysłowia “Po to jest wiara, aby mieć nadzieję” tak i obrońcy zamku wierzyli w zwycięstwo dobra, choć może nie w tej chwili, może już po upadku zamku, ale zwycięstwo w końcu nadejdzie, może jeszcze nie teraz, ale nadejdzie? Wierzył w to i Neas, syn króla, największy wojownik Ajatos, młody, silny, jasnowłosy. Jego niezłomna postawa dodawała otuchy żołnierzom, gdy przechodził obok nich stojących na posterunkach. Neas był wszędzie gdzie go potrzebowano, w jednej chwili bronił bramy w drugiej był już na murach, to znowu pod bramą. W swojej błyszczącej, srebrnej zbroi jaśniał wśród wrogów wszędzie tam gdzie się oni pojawili a być ich nie powinno.
W tym momencie zaczyna się ostatnia część historii, ostateczny koniec cywilizowanego Świata, ostatni dzień obrony Narii. Ten dzień musiał nadejść i nadszedł 26 dnia, czwartego miesiąca obrony, obrony bohaterskiej i heroicznej, ale daremnej….
Płonęło wiekowe miasto, płonął zamek, a płomień ten odbijał się w oczach obrońców. Odbijał się również w oczach Neasa odpoczywającego chwilowo na murach. To płonące miasto paliło jego duszę, niszcząc ją w tym samym stopniu, jego serce przestało bić już dawno, on już nie miał serca. Czemu musiał patrzeć na to wszystko? czemu on? co dzień zadawał sobie to samo pytanie, ale odpowiedzi znikąd tak samo jak znikąd pomocy. Dlaczego…
Dalsze rozmyślania przerwał mu cichy głos starca, który się za nim pojawił.
– Neasie?
– Tak ojcze- chłopak zerwał się z miejsca-, co ty tu robisz?
– Przyszedłem ci powiedzieć byś przyszedł do sali narad, czekamy tam na ciebie- król mówił tak cicho, ze Neas odgadł raczej niż usłyszał, co powiedział.
– Dobrze ojcze, tylko zejdź już z murów, to nie miejsce dla ciebie- rycerz zganił go łagodnie- Chodź pójdziemy razem.
Obaj zeszli na dół po kamiennych schodach i mrocznym dziedzińcem ruszyli w stronę ciemnego wejścia, słabo rysującego się w mroku. Po drodze mijali cienie leżące lub stające, samotnie lub w grupach, cienie żołnierzy, którzy korzystali z chwili spokoju na murach i odpoczywali w ciszy.
Nie byli w najlepszych nastrojach, ale gdy Neas z ojcem mijali ich wstawali i oddawali honory należne władcy, po czym znowu siadali i nieruchomo oczekiwali na kolejny atak.
Po przejściu oświetlonego pochodnią korytarza król i syn przeszli holem do wielkich, zdobionych drzwi, które Neas otworzył z hałasem. Weszli do jasno oświetlonej komnaty, na której środku stał duży, drewniany stół, przy którym zasiadało sześć osób. Nowo przybyli zabrali swoje miejsca, starzec u szczytu, a Neas po jego prawej ręce. Król podniósł leżącą przed nim koronę, błyszczącą drogimi kamieniami i założył ją na głowę. Ugiął się jakby pod jej ciężarem, ale to było chyba złudzenie, gdyż po chwili podniósł się z miejsca i przemówił:
– Więc jesteśmy wszyscy… Możemy zaczynać, najpierw niech Neas przedstawi nam sytuację militarną, a potem przejdziemy do spraw zaopatrzenia. Zaczynaj- wskazał na rycerza, po czym usiadł.
– Nasza sytuacja nie wygląda najlepiej- zaczął Neas- z resztą nigdy nie wyglądała- dodał- Dzisiaj znowu udało się odeprzeć atak, ale ile czasu jeszcze będziemy w stanie stawiać opór, nie wiem. Raczej nie długo- zakończył “optymistycznie”.
– Teraz ty Ariaszu- król oddał głos młodemu chłopakowi, ubranemu w luźne rzeczy, przy jego krześle stał łuk i strzały.
– Sytuacja łuczników również nie wygląda dobrze, kończą się strzały, a ludzie nie są w najlepszym stanie i często nie trafiają celu. Zmęczenie daje się we znaki i nieraz ktoś zaśnie na murach.
– Czy to wszystko?
– Tak- odparł młodzieniec i zamilkł.
– A więc tak wygląda nasza sytuacja militarna- zaczął król- żywności starczy jeszcze na jakieś dwa tygodnie. Nigdy bym nie przewidział, że będziemy oblężeni tak długo. Będziemy jednak walczyć do końca, bo nie ma się już gdzie cofnąć.
– Przecież nie ma szans na zwycięstwo- odezwał się jeden z zebranych, niski, starszy mężczyzna siedzący naprzeciw króla.
– Nie wiem czy ona kiedykolwiek była- odrzekł król-, ale poddać się nie możemy. W każdym razie ja wolę zginąć w walce- dodał ostro-, kto sądzi inaczej może oddać się w ręce Orków- spojrzał gniewnie na zebranych.
– Dobra posiedzenie skończone- Odezwał się do obecnych Neas- wracajcie do swoich obowiązków.
Wszyscy wstali i zaczęli wychodzić z sali. Zostali tylko Neas i Naress król.
– Nie denerwuj się ojcze- rzekł Neas podchodząc do ojca- jesteśmy tylko ludźmi ze swoimi wszystkimi wadami. Każdy się boi.
– Wiem, wiem- odrzekł stary król słabym, strapionym głosem.
Rycerz pożegnał się i zawoławszy sługi wyszedł. Kroki swoje skierował na mury gdzie panował pozorny spokój. Mimo ciemności na miejsce dotarł bezbłędnie, cicho stąpając między odpoczywającymi żołnierzami. Będąc na murach odwrócił się i tym razem spojrzał na stary zamek, zniszczony zamek, będący ich jedyną nadzieją.
Sama forteca nie była duża, ale cztery wieże wartownicze i grube mury dawały wystarczającą podstawę do kilkumiesięcznej obrony. Strzelista wieża pośrodku zabudowań stanowiła dla obrońców wyraźny znak, że jeszcze istnieje dla nich miejsce na ziemi i że oni są przeznaczeni do obrony tego miejsca nieważne, za jaką cenę. Spoglądając na wieżę Neas miał wrażenie, że widzi ją po raz ostatni, nie wiedzieć, czemu ogarnął go dziwny niepokój. Wzdrygnął się tylko i odwrócił w stronę miasta, które płonęło czerwonym blaskiem, płonęło od wielu dni.
Na niewielkiej wysepce,
Przystani spokoju
Na oceanie nienawiści,
My się właśnie zatrzymaliśmy.
Nasza krucjata?
Może przerwana,
Ale pozostaje wiara,
Która niepokonana
Nie pozwoli nam upaść na kolana.
Popłyniemy w dalszą drogę
Po oceanie nienawiści.
Rozbijemy naszych przeciwników,
Jak kupę suchych liści.
Co się wtedy stanie?
Nasze marzenie się ziści.
I jakie by nie było
Będzie nas prowadziło
Po oceanie nienawiści.
Otchłań się uspokoi. Dlaczego?
Bo nasz cel jest bliski.
Neas z zamkniętymi oczami nucił cicho hymn Ajatos rozmyślając o niewyraźnej przyszłości, która, mimo iż beznadziejna nie przerażała go. Działo się tak dzięki woli walki, którą miał zamiar kontynuować nieważne gdzie się znajdzie, nieważne kiedy. Walka ze złem nie zakończy się w tym zamku ona będzie trwała zawsze póki będzie żył Neas i jemu podobni….. póki będzie żył.
Jedna rzecz zdziwiła rycerza, gdy siedział na murach, że od dłuższego czasu nie świsnęła mu koło ucha żadna strzała a pod bramą, zawsze obleganą panował niczym niezmącony spokój.
– Dziwne- pomyślał przez chwilę, lecz po chwili jego zdziwienie się rozwiało równie szybko jak się pojawiło, ponieważ nad zamkiem zawisły złowrogie czarne punkciki nie wróżąc nic dobrego.
– Co to jest- krzyknął do siedzącego na sąsiedniej wieży Ariasza, pokazując palcem małe jeszcze obiekty wyraźnie rysujące się na czarnym nieboskłonie. Ariasz tylko wzruszył ramionami, po czym wydał rozkaz by obserwować zjawisko a sam zszedł na dół by naradzić się z Neasem.
– Jak myślisz, co to jest?- Spytał stając przy rycerzu.
– Naprawdę nie mam pojęcia, ale to raczej nic dobrego. Powiedz ludziom by mieli się na baczności, ja tymczasem pójdę trochę odpocząć na chwilkę- Neas ruszył ku schodom.
– Dobra- szybko odparł Ariasz i biegiem skoczył do swoich podwładnych z niepokojem wypatrujących w ciemności.
Tymczasem punkciki zaczęły powoli zbliżać się do zamku. Dziwna niepewność wstąpiła w serca obrońców, i tych na murach i tych w głębi zamku, coś się miało stać, czuli to.
I stało się kilka chwil później. Neas zdążył tylko przyłożyć głowę do czegoś miękkiego by się zdrzemnąć, gdy nagle obudził go potężny huk i krzyki na murach. Chwytając miecz oparty o ścianę wyjrzał przez okno i oniemiał. Cały dziedziniec płonął, płonęło wszystko wokoło. Gdzieniegdzie biegali rycerze zdezorientowani i przerażeni. Ktoś gdzieś krzyczał, ktoś inny próbował zapanować nad chaosem, reszta uciekała w popłochu przed wrogiem, którego Neas nie widział jeszcze. Nie czekając na nic wybiegł z pomieszczenia i ruszył w stronę komnat króla, gdyż o niego bał się najbardziej. Ciemnymi korytarzami dotarł na miejsce trochę zziajany i zamulony przez dym. Przed drzwiami natrafił na niespodziewaną przeszkodę w postaci kilku strażników którzy nie chcieli go przepuścić po żadnym pozorem. Nie pomagały żadne tłumaczenia. Kłótnie przerwał hałas otwieranych drzwi a za nimi ukazał się król Naress w lśniącej zbroi, z matowym Mithrilowym mieczem u boku, dumny, wyprostowany. Strażnicy oddali mu hołd a on bez słowa kazał iść za sobą. Ruszyli za nim, przeszli przez ciasne korytarze aż dotarli do centralnej wieży zamku gdzie zebrali się wszyscy cywilni mieszkańcy. Do tej części zamku prowadziła tylko jedna droga, przez wąski korytarz którym właśnie przeszli. Gdy król się zatrzymał patrząc na swych poddanych Neas wyszedł przed wszystkich i rzekł:
– Z całym szacunkiem królu ale czy nie powinniśmy iść bronić murów jak nasi żołnierze, tu im nie pomożemy.
Naress spojrzał na niego dziwnym wzrokiem.
– Już im nie pomożemy- odparł król spokojnie- czas przygotować ostatnią barykadę. Dziś nadszedł ostatni dzień obrony, nie wcześniej nie później ale dziś. Dziś w święto boga światła Ajatos -Taama. Uhonorujemy jego dobro naszą krwią, krwią ostatnich sprawiedliwych.
– Jaki to będzie miało sens skoro nikt o tym nie będzie pamiętał, nikt dobry kto by nas pomścił- rzekł smutno Neas.
– Mylisz się synu – król zawołał kierując swe słowa do wszystkich- Przecież nie umrzemy, jaki sens miałoby wtedy nasze życie. Nie po to zostaliśmy stworzeni by z powrotem obracać się w nicość. Nasza droga nie kończy się na tym świecie, ona nie kończy się nigdy. Odrodzimy się w następnym świecie, w innym czasie i przestrzeni, ale będziemy. Tam również na pewno trzeba będzie walczyć o naszą sprawę i wy pamiętajcie po której jesteście stronie. Tutaj przegraliśmy, ale szansa na zwycięstwo istnieje, to pewne jak to że po nocy przychodzi dzień. Czy to że nasze niebo przykryły chmury i zapanowała ciemność oznacza że słońce przestało wschodzić i świecić?
– Nie- zawołali wszyscy ochoczo.
– A więc nie ma się czego obawiać, po nocy śmierci przyjdzie dzień życia- wszyscy z nadzieją spoglądali na swego króla który mimo starczego wieku stał dumny, z blaskiem w oczach.
Nagle w korytarzu prowadzącym do wieży rozległ się hałas. Rycerze chwycili za miecze i rzucili się do drzwi. Neas zajrzał do ciemnego korytarza i dostrzegł w jego głębi walczące postacie, jedna z nich przypominała Ariasza. Młody rycerz bez namysłu skinął na czterech swoich ludzi, którzy ruszyli za nim i skoczył biegiem na pomoc przyjacielowi. Dopadł do Ariasza, jego rycerzy i razem rzucili się na wroga. Orkowie byli bardzo zawzięci i atakowali z prawdziwą furią, rzucając przekleństwa na swych przeciwników. Było ich coraz więcej a liczba stawiających opór malała aż zostało tylko piątka rycerzy, Neas i Ariasz. Mogli wykorzystać wąskość korytarza i zadając duże straty przeciwnikowi cofać się bez strat do wieży. W końcu znaleźli się wewnątrz, a drzwi zabarykadowano. Na zewnątrz słychać było wściekłe ryki Orków doprowadzonych co furii, uderzających raz po raz o drewniane drzwi.
Król podszedł do swoich rycerzy i rzekł do Ariasza:
– To była dobra walka- zaczął- Teraz czas ją zakończyć. Ty Ariaszu zabierz tych ludzi- wskazał na cywili chowających się po kontach- zabezpieczy ich to na jakiś chociaż czas.
– A wy?
– A my pożegnamy się z tobą już tutaj, ty pamiętaj że nie walczyłeś na darmo. Jeśli walka toczy się o słuszną sprawę nigdy nie jest beznadziejna, a czas stracony. Pamiętaj.
– Będę pamiętał- Ariasz spojrzał na swoich towarzyszy i króla ostatni raz po czym zaczął zapędzać ludzi na kamienne schody prowadzące na górę. Gdy był na ich szczycie rozejrzał się po sali, skłonił królowi i wbiegł wyżej.
– Odpoczęliście już- Naress spytał obecnych, ci skinęli głowami- więc odbarykadujcie drzwi czas pokazać kto tu potrafi walczyć- krzyknął chwytając za miecz.
Rycerze rozpierzchli się po sali stając dwójkami. Przy schodach król z synem, po ich lewej i prawej ręce żołnierze, po dwóch z każdej. Drzwi nie trzeba było odbarykadowywać gdyż Orkowie już je rozwalili w drobny mak i zaczęli wlewać się do pomieszczenia. Zdziwiło ich trochę że ktoś jeszcze stawia im opór ale z tym większa zaciętością rzucili się do ataku. Przez jakiś czas ludzie wytrzymywali napór Orków ale zmęczenie zaczęło im coraz bardziej doskwierać. Pierwsi padli rycerze po prawej ręce Neasa, Orkowie wydali triumfalny okrzyk i rzucili się na resztę.
Przeciwników przybywało mimo to Neas z ojcem nie cofnęli się nawet na krok, dopiero gdy zginęli pozostali rycerze zaczęli ustępować pola. Cały impet Orków został skierowany na nich, ze wszystkich stron słychać było złowrogie okrzyki a hałas ogłuszał. Mimo iż było ich tylko dwóch każdy wróg, który ośmielił się podejść padał martwy pod mieczem jednego lub drugiego. Trwało to do momentu aż stary król nie został ranny w ramię i bok, tak że nie mógł już dalej walczyć. Spojrzał tylko na syna i krzyknął:
– Pamiętaj o Ariath – po czym z mieczem uniesionym w górę rzucił się na wroga, który go rozsiekł na kawałki.
Neas został sam. Wróg cały czas atakował i rycerz nie mógł odeprzeć ataków z trzech stron. W końcu i on zaczął broczyć krwią, która mieszała się z czarną posoką Orków.
Gdy opuszczały go siły i był coraz słabszy, pomyślał o tych wszystkich ludziach, którzy zginą po nim i złość go opanowała tak wielka, że nie mógł się opanować. Uniósł głowę ku górze i krzyknął:
– Ariaszu walcz i pamiętaj o Ariath- Po tych słowach wbiegł szybko na schody i skoczył w masę Orków. Spadł na czyjąś głowę, którą wcześniej rozpłatał mieczem. Poczuł ostrą zimną stal rozpalającą mu wnętrzności. Zdarzył tylko spojrzeć w oczy orkowi, który wbił mu w pierś swój zakrzywiony miecz i uśmiechnął się do niego padając trupem. Barbarzyńcy wydali złowrogi okrzyk po czym zaczęli wlewać się po schodach na wyższe piętra.
Zapanowała ciemność. Neas poczuł zimno i otworzył oczy. Zobaczył siebie leżącego na ziemi, w koło panowała cisza. Wszedł po schodach na górę i zamarł z przerażenia. Ariasz wisiał przygwożdżony do ściany włócznią, wszędzie walały się części ciał pomordowanych ludzi.
– O co tu chodzi?- Pomyślał.
– Ten świat umarł- usłyszał donośny głos- umarł wraz z ludźmi w tej wieży.
– Kim jesteś?- Neas rozglądał się by dostrzec rozmówcę.
– Kiedyś dowiesz się, ale jeszcze nie teraz. Dziś umarłeś po raz pierwszy a twoja droga dopiero się zaczyna. Wyjrzyj przez okno i zobacz jak twój wróg się cieszy- Neas spojrzał przez okno i dostrzegł na zewnątrz chmary Orków wiwatujące głośno- Ich radość jest chwilowa tak jak chwilą jest ich bezsensowne życie- zapadła chwila ciszy po czym Neas usłyszał znowu ten sam głos.
– Na ciebie już czas- po tych słowach poczuł się lekki jak piórko. Zobaczył że objął go snop światła, chwile później zapadł w sen.
Gdzieś w mroku niepewności tli w tobie nadzieja
Że będziesz żyć inaczej i że pokochasz wielką miłością
I choć idziesz przez pustynię bezwodną
I choć nic nie zostało ci oszczędzone
Gdzieś w mroku niepewności tli w tobie nadzieja.