Na początku był Bezmiar, który przytłaczał swą pustką i wielkością. Stan ten nie trwał jednak wiecznie. Wraz z otwarciem Bram światów, do Bezmiaru Dostały się potęgi, które na zawsze zmieniły jego charakter i cel. Od teraz targany był nieustającą walką, rzeki wrzącej energii wypełniły jego puste dotąd przestrzenie. Jednak był to początek zmian, dzięki Potęgom Bezmiar stał się siedliskiem żywych istot, które zaczęły badać jego naturę oraz przeznaczenie. Potęgi przyniosły też ze sobą Mgławicę, która stała się symbolem życia, tworzenia oraz nietrwałości.
Wraz z zamknięciem Bram Światów, Potęgi zostały pozostawione same sobie, zostały też odcięte od źródła energii, która zasilała ich wieczną wojnę. Musiały szukać innej drogi pozyskania mocy z Zewnętrznego Wymiaru. Poznały metody kształtowania się Mgławicy, przedarły się do niej dzięki istotom zrodzonym z ich woli i posiadły wiele Światów zwanych Sferrum. Dzięki sługom otrzymywały energię wprost z Zewnętrznego Wymiaru, która płynęła nieprzerwanym strumieniem wiary, ponieważ to wiara otwiera drogę do Zapomnianego Świata. Od tej chwili różne Sferrum były testowane przez Potęgi oraz przejmowane przez ich wyznawców. Widząc to Ajshos postanowił zmienić zasady. Ponieważ to on rozdzielał dusze oraz wybierał istoty obdarzone inteligencją postanowił stworzyć istotę, która stanie się elementem Sferrum takim samym jak Barrum czy Luminus. Jednak pozbawiony mocy sprawczej mógł tylko kształtować podległą mu energię. Stworzył on więc duszę, która posiadała specjalne umiejętności oraz była wyjątkową bramą łączącą Sferrum z Zewnętrznym Wymiarem. Duszą tą Ajshos obdażał kilka istot na Sferrum, przez co stawały się one strażnikami wiary, pilnowały aby równowaga będąca domeną Mgławicy nigdy nie została zachwiana. Ajshos nazwał swój twór Unitą aby podkreślić jego charakter oraz przeznaczenie. Na odpowiedź Potęg nie trzeba było długo czekać. Aby zniszczyć równowagę stworzyły one potwora, który posiadał moc wchłaniania energii, nazwano go Gluonem. Gluon nie był potworem w dosłownym tego słowa znaczeniu, nie posiadał też materialnej postaci, najczęściej jest przedstawiany jako bezkształtna masa, jednak nie to jest jego prawdziwa natura. Jest on stworzony po to by wypaczać oraz niszczyć to co stworzyła energia Mgławicy. Gluon jest chorobą, która może zaatakować każdego, zmienia ona wtedy istotę w okropnego potwora, którego pokonać można tylko za pomocą broni pochodzącej spoza Bezmiaru. Jedyną taką broń posiada Unita. Obdarzony specjalnymi mocami Unita jest w stanie odkryć prawdziwą naturę Gluona, a dzięki swej wiedzy może pokazać drogę jego pokonania rasom zamieszkującym Sferrum. Unita mimo swego pozawymiarowego pochodzenia nie może zabić potwora, może to zrobić tylko istota posiadająca prawdziwą Sajhos (dusza), nie zmodyfikowaną przez Ajhosa.
JEDNE Z NIELICZNYCH OPISÓW DZIAŁANIA UNITY ZACHOWAŁY SIĘ W STAREJ BIBLIOTECE ŚWIĄTYNNEJ:
Jesień 1270 roku
Cesarskie Inkwizytorium donosi o pewnych dziwnych istotach, którym towarzyszy jasna poświata. Próby schwytania odmieńców spełzły na niczym, są nieuchwytni tak za dnia jak i w nocy. Dziwna aura wokół nich sprawia że stają się niewidzialni, nikt nie jest w stanie powiedzieć skąd się wzięli i jakie są ich zamiary. W związku z ich obecnością wzmocniono ochronę Cesarza obawiając się ataku, dziwne zdolności przybyszy przypominają sztuczki skrytobójców.
Rok 1325 zapiski Derkoda Daakarskiego wróżbity
Miałem dziwną wizję… Trochę boję się o tym pisać ponieważ ciągle mam nadzieję, że to co widziałem nie było prawdziwe…. Czarna noc zalała wszystkie kraje od wschodu po zachód, czarne słońce wzeszło na horyzoncie. Dzień nigdy już nie nastał. Wśród mroków poruszały się czarne jak smoła postacie, koszmarnie zdeformowane, przypominające zmutowane zwierzęta lub ludzi. Każdy kto stanął na ich drodze ginął. Zaleli oni wszystko, wznieśli dziwne budowle, zaczęli odprawiać modły ku swym mrocznym Bogom. Nie ostało się nic co zna człowiek, nie przeżył nikt….
Rok 4205 Brag poszukiwacz przygód
Był ogromny. Dorównywał wielkością Trolowi górskiemu. Całe jego ciało pokryte było bąblami i śluzem, z jego ust wydobywał się ciągły charkot jak gdyby próbował złapać powietrze wypełnionymi wodą płucami. Do końca życia nie zapomnę tego okropieństwa. Zupełnie jak wyjęty z koszmaru. Mam szczęście że uszedłem z życiem, ogromne szczęście…..
„..Brag zmarł dwa dni później w wyniku otrzymanych obrażeń, stracił nogi, tylko dzięki szczęściu i ogromnej sile woli udało mu się przeczołgać w rozpadlinę gdzie znaleźli go poszukiwacze złota. Odniesiony rany nie zostały zadane przez znane mi zwierze.. Nie wiem co to mogło być.. Może jego przedśmiertne słowa są prawdziwe? Chciała go pożreć ciemność….?„
Lekarz z Adenburga
RYTUAŁ DOJRZAŁOŚCI OPISANY NA PODSTAWIE HISTORII ARIANA
Wystająca z szyi odłamek skały i promienie zachodzącego słońca to ostatni widok, który dany był Taalmerowi. W jednej sekundzie przypomniał sobie wszystko to, co doprowadziło go do tej chwili. Dzieciństwo na podzamczu, służbę w wojsku księcia Veruna i późniejszą karierę w hierarchii armii. To były niespokojne czasy, lecz tajemnicę swego sukcesu zabrał do grobu. Jako wojownik był prawie niezwyciężony. Miał w sobie moc, która nie raz wyratowała go z opresji. Do dzisiaj…. odkąd skończył okres młodzieńczy i stał się mężczyzną wiedział że chwila taka jak ta nastąpi. Mimo że szala walki przechylała się na stronę wojsk książęcych zabłąkany odłamek skały ciśniętej przez Gluona przebił mu tętnice i czuł jak z każdą sekundą wypływało z niego życie. Nie obawiał się śmierci, wiedział, że dobrze wykonał swą misję. Doprowadził drużynę do siedziby Gluona. Mimo że sam nie mógł go skrzywdzić wiedział że odpowiednio ich dobrał i powinni doprowadzić sprawę do końca.. Odszedł z tego świata z mieczem w dłoni i uśmiechem na twarzy. Mogłoby się wydawać, że to już koniec, lecz wprawne oko dostrzegłoby, że w chwili śmierci Taalmera od jego ciała odłączyła się przezroczysta mgiełka. Sajhos wojownika odłączyła się od ciała by w odpowiednim momencie ponownie powrócić zjednoczona z innym osobnikiem ….
Historia Ariana:
Świątynia w Azeloth
Najwyższy kapłan obudził się zlany potem. We śnie ujrzał awatar swego boga, który nakazał mu odnaleźć wybrańca. Nie dał żadnych wskazówek, nic co mogło by naprowadzić Arcykapłana na właściwą ścieżkę poszukiwań. Ufał jednak swemu bogu i miał nadzieję że gdy odnajdzie właściwego otrzyma jakiś znak. Po dwóch godzinach ubrany w podróżny płaszcz i z niewielką obstawą wyruszył w podróż. Najpierw chciał objechać Azeloth i pobliskie wioski….
W tym samym czasie gdzieś na ulicach Azeloth
Ból głowy i potworny kapeć w ustach towarzyszyły Arianowi od momentu, gdy otworzył oczy.
– To była ciężka noc – pomyślał usiłując przypomnieć sobie jak tu się znalazł. W przebłyskach pamięci widział karczmę, w której ostatnio wynajmował pokój, parę krasnoludów, z którymi wychylił kilka a może nawet kilkanaście kufli miodu. No i ta ruda elfka. Blask jej błękitnych oczu i niezwykle kształtne, lecz niewielkie piersi niełatwo dały się zapomnieć. No tak wszystko było by pięknie gdyby nie jej brat. Oficer w armii cesarskiej nie był zachwycony zalotnikiem swojej siostry. Tak, więc zwoławszy kilku wojowników wyrzucili spitego i poobijanego Ariana na bruk gdzie stracił przytomność. Teraz, gdy dochodził już do siebie śmiał się z całego zajścia.
-Może niepotrzebnie nazwałem go Kozojebem – starał się uzasadnić wrogość oficera. – zresztą teraz już nieważne. Czas by opuścić to miasto. Już jakiś czas temu otrzymał zaproszenie od drwali pracujących przy wyrąbie lasu i propozycja sporej zapłaty przyspieszyła jego wybór. Wrócił więc do swojego pokoju w karczmie, zabrał niewielki dobytek i ruszył na wschodni trakt. Tymczasem Arcykapłan…. Poszukiwania w Azeloth niewiele dały, mimo że Acykapłan odwiedził koszary jak i gildę magów licząc, że to tam znajdzie wybrańca. Na początku miał odwiedzić krainy na zachodzi licząc, że nad brzegiem morza znajdzie to, czego tak usilnie szukał. Kiedy przejeżdżał już przez wschodnią bramę jego koń stracił podkowę i musiał zatrzymać się u kowala. Widząc w tym boską interwencję zmienił plany i jak tylko uregulował rachunek z kowalem ruszył w przeciwnym kierunku, czyli na wschód od granic Azeloth. Na szlaku… Mogłoby się wydawać, że spotkanie Arcykapłana i Ariana przebiegnie jakoś dramatycznie. W tej historii nie ma jednak miejsca na smoki, bandytów czy też ogromne potwory. Spotkanie między naszymi bohaterami odbyło się bez żadnych fajerwerków. Ot zwyczajnie grupa Arcykapłana spotkała skacowanego jeszcze Ariana na szlaku. Nie spodziewał się, że to będzie takie łatwe, ale głos w jego głowie był jednoznaczny. To był WYBRANIEC. Niewiele też czasu potrzebował żeby namówić Ariana na powrót do miasta. Obietnica pełnej sakiewki, brzucha i dobrego napitku podziałała na wojownika i wybiła mu z głowy przyłączenie się do drwali.
W Świątyni…
Niewiele czasu było trzeba żeby Arian wypoczęty, odświeżony i gotowy na ucztowanie stawił się na kolacji. Suto zastawione stoły uginały się pod jedzeniem i winem. Kapłanom nie obce były też mocniejsze trunki, więc i zabawa była przednia. Nieświadom niczego Arian uniósł w toaście złoty kielich, który właśnie wręczył mu Arcykapłan. – Do dna, do dna…- okrzyki akolitów nie pozostawiały wyboru. Gdy ostatnia kropla dziwnego w smaku wina przelała się przez gardziel wojownika opadł zamroczony na fotel. Na wcześniej ustalony sygnał Arcykapłana akolici dyskretnie wyprowadzili nieprzytomnego Ariana do podziemi świątynnych. Pozostawili go też przed drzwiami jednego z pomieszczeń i czekali na przyjście Arcykapłana.
Rytuał
Pozostawiony w ciemnej komnacie, której mrok rozjaśniał tylko blask nielicznych świec Arian leżał nieprzytomny na kamiennym ołtarzu. Mimo że nic nie czuł w jego ciele i umyśle nastąpiły wielkie zmiany. W taki właśnie sposób dusza wojownika dojrzewała w nim. Od tej chwili wszystko co przeżył do tej pory traciło sens. Oto nadszedł czas jego „rytuału dojrzałości”. Na ten moment Sajhos wojownika czekała od dawna. Teraz mogła ujawnić swoją prawdziwą moc Unity. Każdy następny dzień będzie też zbliżał Ariana do momentu konfrontacji z Gluonem. Stanie się on przewodnikiem i obrońcom ludzkości i wszelkich innych ras rozumnych które nawet nie zdawały sobie sprawy z zagrożenia. Unici mimo swoich nadprzyrodzonych zdolności nie mogli walczyć z Gluonami. Bez nich jednak taka walka nigdy by nie doszła do skutków. Tylko Unici potrafili doprowadzić inne istoty do Gluona i wskazać im drogę do zwycięstwa… Gdy rytuał dobiegł końca drzwi do sali otworzył sam Arcykapłan. Nie wiedział co tam miało miejsce lecz pamiętał przestrogi swego boga. Od tej chwili aż przez kolejny rok ma dbać o Ariana. Znaleźć mu najlepszych trenerów do nauki walki jak i zadbać o rozwój jego wiedzy.
Rok później
Był Unitą, był Wojownikiem, był Strażnikiem, był Kroczącym drogą Solinus…. Wiele się zmieniło w życiu Ariana od momentu połączenia. Z przeciętnego raczej szermierza stał się jednym z lepszych. Magia go nigdy nie pociągała lecz do perfekcji opanował sztuczki jakich nauczył się od momentu rytuału. Od teraz po kres swoich dni miał być tym co wskazuje drogę…
Historia Nechtana:
– Już czas – donośny głos rozległ się w obszernej sali, rozchodząc na wszystkie strony, wciskając w każdy zakamarek. Podniosłem głowę by spojrzeć na kapłana, który stojąc nade mną wpatrywał się we mnie swoimi bladoniebieskimi oczyma.
– Nie spieszy mi się – pomyślałem wyzwalając gniew, po chwili jednak przełamałem swoją wolę i podniosłem się z ziemi na której przez ostatnie kilkanaście godzin kazano mi leżeć. Skinąłem głową kapłanowi – Prowadź – wskazałem na drzwi. Ten bez zbędnych ceregieli ruszył ku wyjściu prowadząc mnie na spotkanie mojemu przeznaczeniu.
Nigdy nie byłem religijnym człowiekiem. Zawsze omijałem błaznowate przedstawienia jakie urządzali w swoich świątynia kapłani i klerycy. Nie bawiło mnie bezsensowne tracenie czasu na rzeczy, które z mojego punktu widzenia były tylko sposobem na zmanipulowanie i wycyckanie ze złota poczciwych ludzi, do których się zaliczałem. Czy aby na pewno?
Naprawdę byłem zaskoczony gdy wczoraj natknąłem się na jednego z kapłanów, to był jeden z tych …. „poszukiwaczy”. Ubrany na czarno, z przesłoniętą kapturem twarzą. Ci ludzie nie zaczepiają nikogo bez potrzeby, aż ciarki mi przeszły po plecach gdy jeden z nich wskazał mnie palcem na ulicy. Od razu pochwycili mnie jego klerycy, którzy zawsze w kilku pałętają się przy „poszukiwaczach”. Nie stawiałem oporu. Może to właśnie czują ludzie, którzy idą na pewną śmierć ale czulem i czuję spokój. Jest on bardzo silny… hm w każdym razie nigdy się tak nie czułem. Nawet teraz idąc ciemnymi korytarzami za kapłanem Isgariotha nie czułem niczego prócz spokoju i pustki. Być może moje jestestwo pogodziło się z tym co ma nastąpić, być może…. .
Doszliśmy w końcu do zdobionych, metalowych drzwi. Drwiący uśmieszek pojawił się na mojej twarzy. W życiu nie uda mu się tych drzwi otworzyć, spojrzałem na cherlawego kapłana ukradkiem. Był ubrany w bialą szatę, jak wszyscy kapłani Boga światła, jego chude ciało mimo swej małej masy jak gdyby ciążyło mu, przyciągając go do ziemi. Nie mógł być stary, ale mimo to wydawał się strasznie zmęczony, jedynie skrzące oczy zdradzały potężną inteligencję oraz mądrość.
– Drzwi musisz otworzyć sam – odezwał się kapłan odwracając do mnie. Uśmieszek automatycznie zszedł mi z twarzy jak zmyty wiadrem zimnej wody – To będzie twoja pierwsza próba, nie mogę iść z tobą dalej – pozwolił by jego słowa dotarły do mnie i znowu zaczął mówić patrząc mi w oczy – Zostałeś wybrany by stać się naczyniem, jeśli okażesz się godnym uzyskasz ogromną moc, jeśli zaś nie…. stracisz wszystko. – westchnął, przez chwilę zdawało mi się że miał na myśli kogoś innego, ale to pewnie tylko złudzenie ponieważ po chwili oczy prawie że zapłonęły mu ogniem – Ruszaj Nechtanie, niech Isgarioth nada twemu życiu sens… sens który do tej pory odrzucałeś!! – wskazał mi ręką drzwi i zamilkł ostatecznie. Jedynie chrapliwy oddech i świdrujące spojrzenie zdradzało oznaki życia.
– Stary zamienił się w posąg – westchnąłem i pchnąłem drzwi. O dziwo ustąpiły bez problemu. Nie były ciężkie, co dziwniejsze … chyba ich wcale nie było. Tak samo jak i nie było też mnie. Po przejściu przez próg poczułem jak moje jestestwo szarpane jest na drobne kawałeczki. Nie było miejsca ani czasu. Cholerni kapłani, wiedziałem że składają ofiary z ludzi swoim chorym Bogom……….!!!!!!
Głowa bolała mnie niemiłosiernie. Gdzie jestem? Nie mogę się ruszyć! Skup się człowieku! Otworzyć oczy, tak to jest dobry pomysł. Tak, dokładnie, najpierw jedna powieka potem druga. Udało się. Wszystko wirowało przez chwilę aż w końcu wzrok przyzwyczaił się do światła i skupił na twarzy, która wisiała nade mną. Ty zdradziecki…..!!! Co? Kapłan nachylił się nade mną coś mówiąc. Podniósł moją głowę i nalał mi wody na spękane usta. Co tu się dzieje? Próbowałem poruszyć głową ale nie mogłem. Zwymiotowałem, na szczęście kapłan przechylił moją głowę na bok tak żebym się nie zadławił. Nagle moje uszy ożyły, wszystkie dźwięki otaczającego mnie świata uderzyły ze zdziesieciokrotnioną siła. Nie mogłem się ruszyć, nie mogłem ich zasłonić. Zacisnąłem tylko powieki. Chciałem umrzeć, zniknąć byle tylko nie słyszeć! Nagle wszystko się urwało. Otworzyłem oczy. Kapłan uśmiechnął się do mnie pokazując spróchniałe zęby, chyba naliczyłem osiem. Uśmiechnąłem się w myślach do siebie. Za dużo świątynnego żarcia i picia gagatku.
Kapłan znowu podniósł mi głowę dając się czegoś napić. Było okropnie gorzkie a moja świadomość chwilę po wypiciu znowu odpłynęła z ciała.
Pięć lat później:
Przeżyłem. Zmieniłem się, ale nie tylko wewnętrznie. Moje ciało zmieniło się także…. czuję się mocniejszy, sprawniejszy. Wchodząc pięć lat temu do świątyni nie pomyślałbym że wszystko obierze taki kierunek. Dzisiaj… dzisiaj wiecznie w drodze. Ciągle na koniu przeczesuje Fallathan w poszukiwaniu złego. Stałem się gorliwym wyznawcą Pana Światła, może nawet nadgorliwym. Mój miecz służy teraz słusznej sprawie!
Co się stało w świątyni? Żadne słowa nie będą nigdy w stanie tego opisać. Nikt nie zagrałby na instrumencie tak by opisać to co się tam wydarzyło. Z resztą. Nie ma to teraz znaczenia. Dzisiaj prowadzi mnie Isgarioth i jego święte prawo. Plugastwo musi zostać zniszczone i spalone ogniem!!