Bywało jednak też tak, że Wezuwiusz, pragnąc odmienić swą niechwalebną reputację, próbował uczynić coś na rzecz wioski. Tak też było i tym razem, gdy w jego głowie zrodził się pewien dość ekscentryczny pomysł.
– Wioska potrzebuje studni z prawdziwego zdarzenia! – Zaskoczył Ziemowita przy obiedzie.
– Studni? – Młodzieniec spojrzał na Wezuwiusza, by upewnić się, czy ten nie żartuje. – Przecież wieś ma już trzy studnie, a dwie z nich głębokie jak żadna w okolicy.
– Moja będzie głębsza. Poza tym, co to są trzy studnie na wieś jak nasza. Nic, Ziemowicie, nic! Pamiętaj, zawsze wyznaczaj sobie ambitne cele!
Stażystę przeraziła ta wypowiedź. Zwłaszcza wyraz „moja” zabrzmiał jakoś tak groźnie, gdyż oznaczał, że Wezuwiusz zechce zbudować ją własnymi siłami. Widząc jednak spojrzenie czarodzieja w stylu spróbuj-mnie-powstrzymać-a-wygrzebię-tę-studnię-twoją-piszczelą, postanowił nie sprzeciwiać się.
– Czym ją wykopiemy? – Spytał nieśmiało.
– Wykopiemy? – Wezuwiusz zaśmiał się głośno. – Mam pewien płyn, który może być tu przydatny.
***
– Podstawowym problemem większości studni jest ich odpowiednie ulokowanie. – Zaczął wywód Wezuwiusz. – Bywa bowiem, że ludzie kopali i kopali, ale się do wody nie dokopywali. Nas ten problem jednak nie dotyczy.
– Nie dotyczy? – Ziemowit przełknął głośno ślinę.
– Nie doceniasz mnie chłopcze!
Ton Wezuwiusza zatrwożył Ziemowita, a jego lęk wzrósł, gdy zobaczył mały flakonik, który czarownik wyciągnął z kieszeni. Jego obawy były zresztą uzasadnione. Jeśli substancja wybuchowa była przygotowana prawidłowo – czyli nie była sporządzona przez Wezuwiusza – to w rękach czarodzieja mogła posłać na drugi świat całą wioskę. Z drugiej strony natomiast, jeśli płyn był przygotowywany przez maga… Cóż, trudno przewidzieć tu jakikolwiek scenariusz. W każdym bądź razie Ziemowit oswajał się już powoli z myślą, że być może przyjdzie mu zakończyć swój żywot w przeciągu kilku następnych chwil.
– Może lepiej ostrzeżmy mieszkańców? – Spytał, chociaż nie miał nadziei na pozytywne rozpatrzenie jego prośby.
– Może lepiej się zamkniesz. – Powiedział zdenerwowany już Wezuwiusz i wylał substancję na ziemię. – Spieprzamy!
Po chwili obaj leżeli już schowani za olbrzymim kamieniem. Czekali chwilę. Dłuższą chwilę. Jeszcze dłuższą chwilę. Zniecierpliwiony Wezuwiusz postanowił wychylić głowę zza głazu, gdy olbrzymia wręcz eksplozja zerwała mu czapkę z głowy.
***
– Co się stało? Gdzie ja jestem? – Wezuwiusz próbował podnieść głowę z poduszki, by rozejrzeć się po izbie. Ból, jaki przy tym poczuł był jednak na tyle silny, że szybko z tego pomysłu zrezygnował.
– Wszystko będzie dobrze. Musisz tylko odpocząć. – Uspokajał go Ziemowit.
– Dotarliśmy do wody? – Spytał Wezuwiusz, któremu już powoli wracała pamięć.
– Do wody nie. Znaleźliśmy jednak coś innego…
Usłyszawszy te słowa leżący czarodziej wyskoczył z łóżka niczym trafiony piorunem. Nie zważał na ból, jak i na fakt, że w dziurawych pantalonach wyglądał przynajmniej komicznie. Podbiegł do okna w nadziei, że ujrzy, co takiego udało im się odnaleźć.
– Gdzie to jest? – Spytał.
Po chwili obaj byli już w ogrodzie przed chatką, gdzie Ziemowit wskazał Wezuwiuszowi leżące w trawie jajo. Było olbrzymie, wielkości dorodnej dyni. Czarodziej może i potrafiłby je rozpoznać, lub chociażby sklasyfikować, ale zajęcia z identyfikacji i typologii jaj znalezionych w lejach wyżłobionych niebezpieczną substancją nie były jego najmocniejszą stroną. Jak żaden przedmiot w Akademii zresztą.
– Ale… ale jak? – Spytał Wezuwiusz. – To jest przecież niemożliwe. Eksplozja powinna je rozsadzić.
– I to jest właśnie niesamowite. Powinna na nas spaść gigantyczna jajecznica! Spójrz, jakie to jest wielgachne. Leżało w samym środku dziury. Nie ma nawet rysy.
Wezuwiusz uniósł z trudem jajko i zaniósł do chatki. Nie mógł przecież pozwolić, by taki okaz leżał w ogrodzie. Następne dwie godziny obaj mężczyźni spędzili na zastanawianiu się, jak wykluć to, co jest tam w środku. Wezuwiusz spróbował nawet wysiadywania. Po pół godzinie zaniechał jednak tej czynności, stwierdzając, że mężczyźnie to jednak nie wypada. Nie przyniosły efektu również inne, mniej lub bardziej delikatne próby zrzucania jajka na podłogę z wysokości sufitu, spuszczenia na nie szafy, czy też pchnięcia nim o ścianę.
Wezuwiusz miał się już poddać, gdy nagle, podrzuciwszy jajkiem, przekręcił niechcący obie jego połówki w przeciwnych kierunkach. Przedmiot upadł na podłogę i, ku zdziwieniu obu mężczyzn, otworzył się. Wyszedł z niego mały, dziwny stworek o fioletowym futerku, olbrzymich wręcz oczach i długaśnych uszach. Pyszczek, jak i ogonek miał natomiast niezwykle drobne.
– Kto mnie otworzył?! Kto mnie otworzył?! – Pytał głośno piskliwym głosem, biegając w kółko po podłodze. – Kto mnie otworzył?!
– Yyy… On! – Wezuwiusz wolał na wszelki wypadek zrzucić winę na Ziemowita.
– Nieprawda! To on! To ten czarodziej otworzył jajko! – Zarzekał się młodzieniec.
Stworek wskoczył na kolana siedzącego na krześle Wezuwiusza, a następnie wdrapał się przy pomocy swoich króciutkich łapek na biurko. Spojrzał na czarodzieja wrednym wzrokiem, podrapał się po tak małej, że prawie niezauważalnej brodzie i spytał:
– Ty mnie otworzyłeś?
– Tak, ja… – Powiedział cicho Wezuwiusz.
– Masz jedno życzenie.
– Słucham? – Czarodziej nie wierzył temu, co słyszy.
– Masz jedno życzenie i znikam!
Wezuwiusz i Ziemowit wymienili spojrzenie. Młodzieniec był wyraźnie podekscytowany. Nieograniczona moc, nieśmiertelność, wiedza, władza, pokój na świecie, uznanie innych magów – rozważał chłopak różne możliwości wyboru Wezuwiusza.
– Studnia. – Czarodziej przerwał ciąg myślowy kolegi. – Studnia! Niech powstanie we wsi studnia!