Od ostatniej części „Krzyku” minęło 11 lat, tyleż samo przyszło nam czekać na jego czwartą już odsłonę. Nadzieje, jak i obawy, były ogromne. W końcu formuła cyklu była już na wyczerpaniu. Czy można było zatem liczyć na solidny film, który nie będzie wyłącznie odcinał kuponów od kultowej już serii? Tego nie wiedział nikt, ale czas przyniósł odpowiedź na to pytanie. Swoje wrażenia z filmu opisał Marcin Kargul.
Przy okazji trasy promocyjnej swojej nowej książki, Sidney Prescott (Neve Campbell) po 10 latach odwiedza ojczyste Woodsboro. Spotyka starych znajomych, Gale (Courteney Cox) i szeryfa Deweya (David Arquette). Jednocześnie wracają wspomnienia tragicznych wydarzeń, jakie przed laty rozegrały się w tym sennym miasteczku. Wszystko to jednak zdaje się być już tylko częścią mrocznej i nieprzyjemnej przeszłości. Ale czy aby na pewno? Wraz z pojawieniem się Sidney, rozpoczyna się kolejna seria morderstw…
Wes Craven jest reżyserem bardzo nierównym. Naprzemiennie kręci filmy dobre i złe. Wystarczy tylko wspomnieć ostatnie lata, kiedy to najpierw uraczył nas bardzo słabą „Przeklętą”, by za niedługo zaoferować nam świetne i pełne napięcia „Red Eye”. Podobnie ma się sprawa ze „Zbaw mnie ode złego” i „Krzykiem 4”. W tym momencie zapewne już wiecie, który z tej dwójki jest filmem udanym (a już z pewnością ci, którzy mieli wątpliwą przyjemność obejrzeć ten pierwszy tytuł). Zgadza się, najnowsze dzieło Cravena bez wątpienia nie szarga dobrego imienia serii.
Czwarty „Scream” to produkcja dość nietypowa z tego względu, iż jest requelem. Czyli remakiem i sequelem w jednym. Twórcy nie tylko kontynuują znaną historię, ale poniekąd ją restartują. Mamy więc podobny schemat, co w części pierwszej, ale na nowych zasadach, jak informuje nas jedno z haseł reklamowych. W końcu skoro mamy nową dekadę, to i zdałoby się wprowadzić nowe reguły. Taki zwariowany restart serii jest o tyle dobry, że widz, który nie jest zaznajomiony z cyklem, bez problemu odnajdzie się w jego najnowszej odsłonie.
Podobała mi się droga jaką obrali twórcy. Zamiast na siłę kręcić kolejny, pseudo poważny slasher, uciekli oni w prześmiewczy ton i zabawę z widzem. Już od pierwszych minut produkcja się z nami drażni, serwując nam film w filmie, który z kolei również nie jest filmem właściwym. Nie ukrywam, że w trakcie trwania tych scen uśmiech nie schodził mi z twarzy. Przyczyniły się do tego także błyskotliwe dialogi, którymi były one okraszone, a które stanowiły swego rodzaju komentarz na temat stanu współczesnego kina grozy. Oberwało się modzie na remaki i sequele, ale i współczesnym horrorom w ogóle, które zamiast straszyć jedynie obrzydzają (padły nawet konkretne tytuły). Przy tym wszystkim panowie mieli spory dystans również do siebie samych, gdyż w całej tej krytyce nie szczędzili nawet własnej serii. Dość powiedzieć, że w pewnym momencie pada kwestia w stylu „od 1996 gatunek stoi w miejscu”. Nie muszę chyba nikomu przypominać, że w tym właśnie roku premierę miał pierwszy „Krzyk”. Wychodzi na to, że skrytykowane zostały także kolejne części, którym brakowało już tej świeżości, jaką emanował oryginał. Zresztą nie tylko horrorom się tutaj obrywa, ale mediom i kulturze informacyjnej w ogóle. Na wszelkich Twitterach i innych Facebookach nie zostawiono suchej nitki. Trafnie podsumowano także współczesny show-biznes. Nie trzeba posiadać żadnego talentu, aby zostać sławnym, wystarczy, że spotka cię coś… (tu powinno być wulgarne słowo wypowiedziane przez jedną z bohaterek, ale cenzura obowiązuje) ekhem… zwariowanego. Twórcy świadomie i umiejętnie bawią się też samą konwencją. Najpierw wytykają wyświechtane reguły, którymi cechują się teen-slashery, by za chwilę się do nich zastosować.
W filmie standardowo już nie mogło zabraknąć nawiązań do klasyki kina grozy. Przewijają się one niemal na każdym kroku, czy to w formie dialogów, plakatów, czy też samych scen. „Krzyk 4” jest ich pełen, choć nie zawsze są one widoczne na pierwszy rzut oka/ucha. W zasadzie tylko od widza zależy, jak dobrze zna gatunek i ile odniesień zdoła wychwycić.
Zastanawiacie się jednak, czy film oferuje coś więcej poza licznymi nawiązaniami i prześmiewczym charakterem. Jak najbardziej tak. Po pierwsze, ciekawy scenariusz i dobrze rozpisane dialogi. Po drugie, dobre tempo i sporo napięcia w scenach z udziałem Ghostface’a. Po trzecie, liczne sceny mordów, które są na tyle stonowane, by przesadnie nie epatować obrzydliwością, ale na tyle krwawe, że nikt nie powinien narzekać. Po czwarte, dobre aktorstwo i znanych nam bohaterów, których miło jest znów zobaczyć. Po piąte, mordercę, którego tożsamości raczej nie będziemy w stanie przewidzieć aż do ostatnich minut, choć to akurat zawsze był element rozpoznawczy serii. No i na koniec, świetną wpadającą w ucho muzykę, której słucha się z przyjemnością.
Nie obeszło się natomiast bez wad. Przede wszystkim razi nieumiejętne stosowanie humoru, które chwilami psuje świetnie budowane napięcie. Rzucanie głupich tekstów przez bohaterów w chwili ich śmierci zwyczajnie tu nie pasuje, pomimo całej, dość lekkiej i młodzieżowej atmosfery. Craven zawsze miał z tym kłopot i doprawdy niewiele jego filmów pozbawionych jest tego mankamentu. Dziwi natomiast, że przy tak głośnym tytule, jakim jest „Krzyk” nikt nie naniósł końcowych poprawek, które wyeliminowałyby ten problem. Kolejna sprawa to przekoloryzowanie pewnych scen, w tym także pod względem aktorskim. Rozumiem, że w filmie jest dużo humoru i naśmiewania się z różnych rzeczy, ale bądź co bądź, film komedią nie jest, dlatego takie przeszarżowane momenty najzwyczajniej w świecie rażą. Nie są to jednak na tyle poważne wady, by znacząco wpłynęły na odbiór samego filmu.
Nie ma wątpliwości, że gatunek, jakim jest slasher w ostatnich latach ledwo zipie. W kółko powtarzane schematy, masa brutalnych scen, które mają zastąpić brak klimatu i płytkie scenariusze z pewnością nie wróżą mu dobrze na przyszłość. „Krzyk 4” jest pod tym względem inny, choć to sequel, to wydaje się być całkiem świeży, a przynajmniej stara się sprawiać takie wrażenie. Być może swój sukces zawdzięcza temu, że został zrobiony z dystansem, a może dlatego, że twórcy, tak jak i my, dostrzegają negatywne trendy, jakie dotknęły kino grozy, lub też po prostu polubiliśmy bohaterów serii. Jedno jest pewne, tym razem Craven nie zawiódł. Dostaliśmy nie tylko solidną kontynuację kultowego już cyklu, ale jeden z lepszych teen-slasherów ostatnich lat w ogóle. Kto nie miał okazji obejrzeć filmu w kinie, może nadrobić to niedopatrzenie dzięki wydawnictwu Tim Film Studio, które niedawno wypuściło „Krzyk 4” na rynek DVD. Polecam, naprawdę warto.
Ocena: 8/10
{youtube}vlN9QbOFS2w{/youtube}