Serię Final Fantasy znam i cenię, choć pierwszy raz zetknąłem się z nią dopiero z częścią zawierającą VII w tytule. Wpadłem w nią po uszy i gdy tylko ukończyłem legendarną już siódemkę, ruszyłem na poszukiwania poprzednich części. Przechodziłem jedną za drugą i dopiero dziesiątka zdołała ostudzić mój zapał. Kolejne Dwie części mnie ominęły, a później przyszła trzynastka. Wszyscy fani wiedzą jak mroczne to były czasy. Może dlatego do dema Final Fantasy XV podchodziłem z dystansem.
Nie pokusiłem się o nazwanie tego tekstu recenzją głównie dlatego, że udostępniony fragment gry po pierwsze zdradza mało istotne skrawki fabuły (poza krótkim filmikiem na końcu, ale pełni on raczej rolę zwiastuna), a po drugie demo jest stanowczo za krótkie. Ukończenie Episode Duscae zajęło mi mniej-więcej trzy godziny. Starałem się znaleźć każde zadania poboczne, walczyłem ze wszystkim co się ruszało (nawet neutralnymi nosorożco-bawoło-podobnymi stworami) i w związku z tym zdobyłem chyba ciut za dużo doświadczenia, ponieważ pod koniec przeciwnicy nie stanowili już dla mnie żadnego problemu.
Bohaterów poznajemy w nietypowych okolicznościach. Ich jedyny środek transportu uległ awarii i drużyna musi zebrać fundusze na naprawy. Szczęśliwym zbiegiem okoliczności trafiają na ogłoszenie obiecujące odpowiednią sumę za pokonanie Deadeye’a, ślepego na jedno oko Behemota. Dzielna drużyna podejmuje się zadania i wyrusza na poszukiwanie przeciwnika. Jak sami widzicie, drodzy czytelnicy, demo nie zdradza właściwie niczego z fabuły. Nie wiadomo dlaczego czterech chłopa przemierza świat w kabriolecie, kim oni właściwie są, ani dlaczego postać sterowana przez gracza (książę Noctis) potrafi to, co potrafi. Mamy za to spory kawałek otwartego świata, różnorodne lokacje, pasującą oprawę muzyczną oraz naprawdę ładną grafikę. Te dwa ostatnie elementy najlepiej widać podczas walki ze wspomnianym Behemotem oraz później, gdy Noctis przywołuje na pomoc pewnego starego znajomego. Summony jeszcze nigdy nie były tak epickie.
Do kardynalnych grzechów trzynastej części Final Fantasy należeli fatalnie nakreśleni bohaterowie. Grę przechodziło się w towarzystwie postaci, które w najlepszym przypadku były nam obojętne, a zazwyczaj po prostu irytujące. Właśnie dlatego tak miłym zaskoczeniem okazał się skład w Episode Duscae. Każdy z bohaterów posiada własny zestaw cech odróżniający go od reszty. Owszem, dostajemy dość standardową drużynę składającą się z twardziela, żartownisia, mądrali i lekko-emo-gościa (wspomniany książę. Nikt się tego nie spodziewał po Square-Enix, prawda?), ale to właśnie oni oraz ich dialogi, przekomarzanie się i drobne złośliwości sprawiły, że miałem wrażenie grania z przyjaciółmi.
Porzucenie systemu turowego na rzecz walki w czasie rzeczywistym wyszło tytułowi na dobre. Dynamiczne poruszanie się między przeciwnikami, uniki oraz korzystanie z ataków specjalnych wymaga odrobiny zręczności, ale stawia przed graczem większe wyzwania niż dotychczasowe stanie jak kołek w oczekiwaniu na atak. Niestety z walką związany jest też największy mankament tytułu. Praca kamery podczas starć jest tragiczna i była źródłem mojej frustracji. Przeciwnicy często znikali za plecami bohatera co sprawiało, że uniki stawały się praktycznie bezużyteczne, ponieważ nie było szansy na wyczucie odpowiedniego momentu. Zablokowanie kamery na potworze czasem działało a czasem nie, w związku z czym spora część moich ataków (zwykłych i specjalnych) trafiała w pustkę. W chwili pisania tego tekstu pojawiła się informacja o szykowanej łatce mającej poprawić te elementy, co z pewnością pomoże w czerpaniu frajdy z gry.
Po początkowym dystansie nie pozostał nawet ślad. Episode Duscae pokazał, że nadchodzący „Final Fantasy XV” może być tym, czego szukałem w serii od czasu odpalenia dziesiątki. Otwarty świat, bohaterowie których można polubić, dynamiczne starcia (o ile rzeczywiście poprawią pracę kamery i namierzanie przeciwników) a to wszystko w bardzo ładnej oprawie audi-wizualnej. Obiecywałem sobie w tym roku ograniczyć składanie zamówień przedpremierowych do dwóch-trzech tytułów, ale możliwe, że FFXV zmusi mnie do złamania postanowienia.