Drugi sezon serialu „Gwiezdne Wojny: Wojny Klonów” niedawno zadebiutował w Polsce na DVD. Dzięki temu mamy idealną okazję przejrzeć odcinki drugiej serii, dokonać ich analizy i stosownej oceny. Dlaczego dopiero od tego sezonu obecna jest magia Gwiezdnej Sagi?
Samo wydanie DVD drugiego sezonu serialu „Gwiezdne Wojny: Wojny Klonów” na wstępie zyskało bardzo dużego plusa – w odróżnieniu od pierwszej serii dźwięk tym razem jest w Dolby Digital 5.1. Wszyscy pamiętamy rozczarowanie fanów „Gwiezdnych Wojen”, gdy pojawiła się ona na polskim rynku w DD 2.0.
Pierwszy sezon to było coś nowego w świecie Gwiezdnych Wojen, ale nie do końca to, na co fani czekali. W wielu odcinkach moc sagi została umniejszona przez infantylizm produkcji i zbyt dziecinną naiwność. Wyraźnie dało się odczuć, że pierwsza seria została stworzona po to, aby zainteresować tym światem młode pokolenie i zapewne twórcom się to udało. Niestety z tego powodu starszy widz mógł w niektórych odcinkach mieć mieszane odczucia – „Wojny Klonów”, pomimo tego, że są animacją, powinny bawić każde pokolenie tak jak filmy kinowe. Pierwszemu sezonowi w pełni nie udało się tego osiągnąć.
Gwiezdna Saga to także miliony starszych fanów, którzy wymagali od „Wojen Klonów” czegoś więcej – głównie chodziło o tę typową magię, która oczarowuje wielbicieli „Gwiezdnych Wojen” od kilku dekad. Dzięki niej każdy odcinek „Wojen Klonów” winien być odrębnym epizodem Sagi, która dostarcza widzom tego samego, co kinowe filmy. Zaczęło się to powoli kształtować pod koniec pierwszego sezonu, by w drugim osiągnąć satysfakcjonujący poziom.
Właśnie dopiero od 2. serii „Gwiezdne Wojny: Wojny Klonów” dało się odczuć w 100% magię tego uniwersum i wziąć udział w wielkiej przygodzie. Nietrudno było zauważyć, że twórcy wyciągnęli wnioski z negatywnych opinii – udało im się osiągnąć równowagę pomiędzy warstwą rozrywkową, klimatem Sagi i elementami dla najmłodszego widza. Tym samym produkcja stała się tym, czym powinna być od początku – uniwersalną przygodą dla całej rodziny, tak jak kinowa Saga.
Od tej serii każdy kolejny sezon miał tytuł i swój motyw przewodni. W tym przypadku był to „bunt łowców nagród”, więc wnioskuję, że twórcy chcieli wyjść starszym fanom naprzeciw, bo nie jest tajemnicą, że takie moralnie niejednoznaczne postacie często darzone są szczególną sympatią. Cad Bane jest nowym przemyślanym i ciekawym anty-bohaterem, który wzbudza zainteresowanie. Jakościowo idealnie wpasowuje się w kanon łowców nagród uniwersum Gwiezdnych Wojen. Zdecydowanie jest to najlepsza postać, jaka została wymyślona w tym serialu. Pierwsze trzy epizody skupiają się na wątku z Banem, który infiltruje świątynie Jedi, aby zdobyć informację o dzieciach wrażliwych na Moc. Dobry początek sezonu, odcinki ciekawe i rozrywkowe. Odcinki 4. oraz 15. są zdecydowanie najsłabsze, czyli przygody Padme w Senacie na Coruscant – nie mają one w sobie tyle akcji, efektowności i przygody, ile pozostałe odcinki. Sama postać animowanej Padme jest bardzo irytująca i jej ciągłe pacyfistyczne rozwiązania zaczynają nudzić. Oczywiście polityka jest ważna dla wydarzeń Wojen Klonów, ale o wiele lepiej to wyszło w trzy odcinkowym wątku na Mandalore – gdzie Obi-Wan wyrusza na pomoc dawnej przyjaciółce – księżnej Satine. Był to ryzykowny ruch ze strony twórców, gdyż Mandalorianie przez Bobę Fetta oraz książki są bardzo popularni i fani mają wobec nich spore oczekiwania. Historia została przedstawiona bardzo atrakcyjnie i ze smakiem. Dobra była relacja Obi-Wana z Satine, która w innych okolicznościach z przyjaźni mogłaby się przerodzić w coś więcej. Przedstawienie organizacji terrorystycznej, której członkowie walczyli w zbrojach mandaloriańskich wojowników było potrzebnym urozmaiceniem – przecież bohaterowie nie mogą zmagać się tylko z Separatystami, czy politykami. Nie do końca przekonała mnie broń przywódcy tej organizacji, którą można ochrzcić mianem „czarnego miecza świetlnego”.
Najlepsze odcinki sezonu zdecydowanie odbyły się na planecie Geonosis, gdzie miejsce miała kolejna bitwa. „Lądowanie w punkcie deszczu” pokazało drugie oblicze „Wojen Klonów” – epickie i klimatyczne sceny batalistyczne, które wywołuje ciarki na plecach i ogląda się je z uśmiechem na ustach. Wspaniała praca kamery i efektowne widowisko. Nic dziwnego, że przez fanów serialu te odcinki zostały uznane za jedne z najlepszych spośród wszystkich nakręconych. Nie do końca przekonujący jest późniejszy wątek z Geonosianami-zombie, ale można na to przymknąć oko. W wątku na Geonosii nie podobało mi się przedstawienie Barrissy Offee, która w książkach sprawiała lepsze wrażenie.
W sezonie jest także kilka odcinków z Grievousem. Nie mogę darować twórcom „Wojen Klonów”, że generał nie jest tu takim twardzielem jak w serialu Tartakovskiego – w końcu był wielkim wojownikiem, który zabijał Jedi. Liczę, że któryś z odcinków późniejszych sezonów pokaże go z lepszej strony. Jeden z epizodów z jego udziałem zmienił stan postrzeganie Jedi w serialu – nie byli oni już nietykalni – pojmanie Eeth Kotha było czymś nowym, co w późniejszym czasie miało zaprocentować.
Przyjemną odmianą były dwa odcinki o bestii Zillo. Była to ciekawa wariacja historii Godzilli, którą osadzono w uniwersum „Gwiezdnych Wojen”. Serial pozwala twórcom eksperymentować, więc takie motywy bez wątpienia są mile widziane. Opowieść o potworze nie była jedyną inspiracją japońskim kinem w tym sezonie – odcinek „Łowcy nagród” to znakomita wariacja kultowych „Siedmiu samurajów”. Wprowadzono tu kilka ciekawych postaci łowców, którzy dostarczyli nam efektownej akcji, broniąc wioski farmerów. Fantastyczny hołd dla klasyki kina.
Końcówka sezonu trochę rozczarowuje. Pojawia się młody Boba Fett wraz z jedną z najsłynniejszych łowczyń nagród w uniwersum „Gwiezdnych Wojen” – Aurrą Sing. Młody Fett chciał zemścić się na Windu za to, że zabił mu ojca, Jango. Dobrze było zobaczyć mistrza Windu w akcji, ale… no właśnie – tematem sezonu był bunt łowców nagród – dlatego spodziewałem się czegoś więcej po ich roli w poszczególnych odcinkach, a finałowa zemsta to za mało, aby spełnić oczekiwania. Dobrze było zobaczyć Sing w akcji, która w „Mrocznym Widmie” pojawiła się na zaledwie kilka sekund.
Drugi sezon serialu „Gwiezdne Wojny: Wojny Klonów” to wyraźny rozwój tej produkcji, która zaczęła powoli dojrzewać. Chociaż jest to animacja, to w odróżnieniu od słabszej (czasami bardziej dziecinnej) pierwszej serii, druga dostarcza świetnej uniwersalnej rozrywki dla widza w każdym wieku.
Ocena: 8/10
{youtube}Si4lUKVrtBo{/youtube}