W końcu nadszedł wielki finał przygód Batmana w reżyserii Christophera Nolana. Chociaż reżyserowi wyszło bardzo dobre widowisko, wymagające od widza czegoś więcej, to jednak „Mroczny Rycerz Powstaje” daleki jest od miana arcydzieła.
„Mroczny rycerz” postawił poprzeczkę bardzo wysoko. Nawet mimo tego, że posiadał swoje wady, był bliski miana arcydzieła kina komercyjnego. Można było w nim odczuć tę nutkę geniuszu, która objawiała się w ciekawszej fabule i postaci Jokera. Naturalnie znakomita kreacja Heatha Ledgera również miała kluczowy wpływ na tak pozytywny odbiór. Po seansie finału nie odniosłem tego samego wrażenia – byłem świadkiem dobrego widowiska, w którym bardzo wyraźnie nie wyszło kilka ważnych elementów.
Nolan ponownie od pierwszych scen tworzy opowieść o Batmanie w tonie bardzo realistycznym. Wszystko, co widzimy jest prawdopodobne, choć nie można zapominać, że nadal jest to kino oparte na komiksie, więc całość nie musi być tak prawdziwa jak w otaczającej nas rzeczywistości. Patrząc inaczej: można dostrzec w przygodach Batmana więcej błędów niż by się chciało, ale wówczas byłaby to bezpodstawna krytyka, gdyż zwracamy uwagę na coś, co jest oczywiste w gatunku komiksowym.
„Mroczny Rycerz Powstaje” udowadnia jedną z największych zalet opowieści Nolana – emocje. Jego filmy tym właśnie wyróżniają się na tle innych hollywoodzkich widowisk, które coraz częściej są ładnymi na dla oka pustymi historyjkami. Batmany Nolana, jako jedne z niewielu filmów ostatniej dekady, wywołują skrajne odczucia już przed samą premierą – od gigantycznego zachwytu do nienawiści wobec osób, które te filmy sobie cenią. W samym filmie od początku do końca czuje się, że Nolan realizuje tę historię z wielkim sercem. Pomaga mu w tym Hans Zimmer. Dzięki temu śledzimy przygody Batmana z zapartym tchem, chociaż podświadomie każdy z nas wie, że on musi wygrać. Pierwszy raz w serii muzyka odgrywała dla mnie kluczową rolę. Budowała znakomity klimat, bawiła się uczuciami, raz je tonując, by za chwilę wyzwolić ich pełną moc. Nolan wie także, że czasem jest lepiej, by w tle nic nie grało, gdyż wówczas efekt jest potężniejszy. Takie rozwiązanie widzieliśmy podczas pojedynku Batmana z Bane’em w kanałach. Niestety, Zimmer po raz kolejny stworzył kompozycję, która poza filmem jest ciężka w odbiorze. Wybitna muzyka filmowa cechuje się tym, że w kinie perfekcyjnie ilustruje obraz, a poza nim potrafi przywołać te same wrażenia, które towarzyszyły nam podczas seansu. Zimmer tego nie osiągnął. Obraz nie jest wypełniony po brzegi akcją, ale mimo tego, ogląda się go z ogromnym zainteresowaniem – czy to w scenach widowiskowych, czy rozmowach. Reżyser miesza to z przytłaczającym napięciem, które w połączeniu z mrocznym klimatem, daje piorunujący efekt.
W odróżnieniu od innych blockbusterów, „Mroczny Rycerz Powstaje” sprawia wrażenie filmu inteligentnego. Filmu, który poza samym widowiskiem, potrafi zmusić do myślenia i wymaga od widza czegoś więcej. Nie oznacza to jednak, że Nolan stworzył kino w pełni dojrzałe – ilość niedopracowań czy naiwnych głupot jest zbyt duża, abyśmy mogli to tak traktować.
Największą zaletą są bohaterowie opowieści, którzy zostali obsadzeni aktorami niezwykle utalentowanymi, potrafiącymi do produkcji wnieść sporo charyzmy i przekonującej lekkości. Gary Oldman, Morgan Freeman, Marion Cotillard, Joseph Gordon-Levitt czy Michael Caine nieraz kradną scenę, pokazując się z jak najlepszej strony. Największym problemem jest Christian Bale, który ponownie gra na autopilocie, nie dając z siebie stu procent. Pomimo tego, nawet on grający na pół gwizdka sprawia niezłe wrażenie. Fantastycznie, że Nolan potrafił zebrać tak znakomitą obsadę i ponownie pokazać, że nawet w komiksowych filmach mogą być dobre i poważne kreacje aktorskie. Nikt jednak w „Mroczny Rycerz Powstaje” nie osiąga poziomu Heatha Ledgera.
Reżyser przygotował wiele smaczków także dla fanów seriali, w postaci epizodycznych występów znanych z małego ekranu aktorów. Mogliśmy zobaczyć takich jak Aiden Gillen („Gra o tron”), Christopher Judge („Gwiezdne wrota”), Brett Cullen („Make it of Break It”), Reggie Lee („Grimm”), Wade Williams („Skazany na śmierć”) czy Desmond Cullen („Dexter”). Najpewniej wprawne oko fana wyłapie jeszcze kilka znanych twarzy.
Osobny akapit poświecę dwóm nowym postaciom w finale Batmana. Tom Hardy w roli Bane’a jest taki, jakiego fani znający tę postać mogli oczekiwać. Jest też bohaterem zupełnie innym od poprzednich filmowych przeciwników Mrocznego Rycerza. Postać Bane’a oparta jest na zwierzęcej fizyczności. Jest silny, niezwykle inteligentny, znakomicie walczy wręcz, a swoją posturą budzi postrach. Trudno sobie wyobrazić innego aktora w tej roli. Hardy już w „Bronsonie” pokazał, że podobne postacie bardzo mu leżą. Zakrycie twarzy nie przyćmiło dobrej pracy aktora. Nie można również odmówić mu wielkiej charyzmy. Pojawienie się Bane’a na ekranie zawsze jest związane ze sporym napięciem i poczuciem groźby wiszącej w powietrzu. Nie wiem, jak Nolanowi udało się to osiągnąć, ale efekt satysfakcjonuje. Także Anne Hathaway pozytywnie zaskakuje w roli Seliny Kyle. Aktorka nie próbuje naśladować innych filmowych inkarnacji Kobiety Kota, ale zarazem jest wierna wizerunkowi postaci znanej z komiksu. Hathaway poradziła sobie znakomicie w tej roli.
Jak można się spodziewać, część techniczna stoi na bardzo wysokim poziomie. Efekty specjalne robią wrażenie i nie da się w nich dostrzec ułamka sztuczności. Chociaż Nolan nadal ma problemy z kręceniem scen akcji, można dostrzec progres. Widać to w scenach walki, które nie są tak chaotyczne, jak w poprzednich częściach, gdzie królował zbyt dynamiczny montaż. Wally Pfister ponownie udowadnia klasę jako operator – chociaż pewnie pełnię możliwości mogą docenić widzowie w kinach IMAX. Sfera techniczna jest naprawdę dopracowana.
Daleki byłbym od porównywania filmu Christophera Nolana do „Avengers”, największego hitu tego roku. Chociaż oba są opowieściami komiksowi, to są zbyt różne od siebie. „Avengers” to lekka rozrywka z humorem i nastawieniem na widowisko, a „Mroczny Rycerz Powstaje” to natomiast mroczna i emocjonująca opowieść oparta na realizmie. Porównanie obu hitów mija się z celem.
„Mroczny Rycerz Powstaje” to bardzo dobre, w miarę dojrzałe kino komercyjne i przyzwoite zwieńczenie wyjątkowej trylogii. Obraz ustępuje pola „Mrocznemu Rycerzowi”, ale pomimo tego, nadal jest emocjonującą przygodą, wartą obejrzenia w kinie. Można by przymknąć oko na niedopracowania w opowieści, gdyby nie bardzo zły finał. Jeśli Christopherowi Nolanowi w tej końcówce nie zabrakłoby odwagi, mielibyśmy produkcję wyjątkową, bliską arcydziełu. A tak – dostaliśmy zaledwie świetną, niepozbawioną wad, ale godną zapamiętania.
Ocena: 8/10
{youtube}ASQqjK47c04{/youtube}